(perspektywa
Liam’a)
Za niecały miesiąc Valerie wychodzi z kliniki. Cały
czas zastanawiam się, dlaczego nie pozwalają mi jej odwiedzać, ale skoro tak
jest dla niej najlepiej, to koczuję między Londynem, Wolverhampton, a Conlig.
Nie chciałem być sam w domu w Bangor, od zawsze widziałem nas tam razem. I
nosiła nasze dziecko. No, może nie nasze, zważywszy na to, co zobaczyłem na tym
nagraniu…
Nagranie. Zaraz po wiadomości o przewiezieniu
Valerie do Londynu, pojechałem do Heath’a. Już nie pamiętam skąd miałem adres,
ale trafiłem. Otworzył mi prawdopodobnie jego brat, a ja po prostu wparowałem
do środka i dałem pakującemu się Somerhalder’owi po mordzie. Raz, drugi,
trzeci… a on mi oddawał. Jego brat, mimo iż wyglądał na najaranego, rozdzielił
nas.
- Wiesz za co -
otarłem rękawem krew z nosa i wyszedłem z ich domu. Już dość krzywdy
wyrządził. Moja żona nie miała racji w osądzaniu jego: był skurwielem w czystej
postaci. Mógłby być jego definicją. Nie żałowałem tego, ani trochę.
(perspektywa
Valerie)
- Wypisujemy cię – stwierdził Jeremy. – Twój układ
nerwowy jest w normie, psychologicznie też nie masz zaburzeń. Po prostu bierz
te leki 2 razy dziennie przez miesiąc i będzie dobrze.
- Dzięki, Jer. Nie no, serio. Tylko gdzie ja mam
wracać? – spytałam.
- Zameldowana jesteś w Bangor, więc…
- Nie mogę tam wrócić, nie po tym co się stało –
pokręciłam głową.
- Oto wypis, a tu leki – westchnął, podając mi
papierek i buteleczkę z lekiem. – Masz 3 godziny na spakowanie się i
opuszczenie kliniki – dodał, a ja wyszłam z jego gabinetu. W końcu oddał mi
telefon, więc mogłam zadzwonić po kogoś, żeby po mnie przyjechał. Pierwsza
osoba, o której pomyślałam, to Harry. Wybrałam jego numer z pamięci telefonu i
czekałam, aż odbierze. Odebrał. W tle było słychać stłumiony pisk Jeanette.
- Cześć, Harry. I Jean – wyszczerzyłam się sama do
siebie.
- Gdzie przyjechać? – spytał od razu.
- Klinika Odwykowa imienia Maksymiliana Kolbe –
wyrecytowałam. – Gdzieś tak za godzinę, ok? Muszę się jeszcze spakować i
pożegnać z koleżankami – wyjaśniłam.
- Tęskniliśmy za tobą – powiedział ni z tego, ni z
owego.
- Ja za wami też – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Do zobaczenia – dodałam i rozłączyłam się.
We wspólnym salonie aż wrzało od emocji. Podeszłam
do Vanessy i spytałam, o co chodzi.
- No bo za godzinę przyjeżdża tu Demi Lovato! –
uśmiechnęła się.
- Jesteś Lovatic? – spytałam.
- Tak. Dlatego pozwoliłam się oddać terapii –
stwierdziła. – Skoro ona daje radę, to dlaczego ja nie? Co za różnica, czy to
bulimia, samookaleczanie czy nimfomania? Z każdego nałogu da się wyjść.
- Wiem – a potem oddzwoniłam do Harry’ego, żeby
jednak przyjechał za 3 godziny. Po spakowaniu się, zeszłam z torbą na dół,
gdzie była ustawiona mała scena i krzesła dla nas. Usiadłam obok Van. Po kilku
minutach do pokoju weszła Demi. Wszystkie powitałyśmy ją gromkimi brawami.
- Cześć dziewczyny, jestem Demi – powiedziała do
mikrofonu. – Wiem, zabrzmiało jak na grupowej terapii, co? – zaśmiała się. –
Dobraaa… najpierw krótki występ, a później opowiem wam coś, ok.? – spojrzała po
nas, a my pokiwałyśmy zgodnie głowami.
Piosenkarka zaśpiewała Skycraper i Unbroken. Miała
naprawdę genialny głos, który zawsze podziwiałam. Potem zabrano mikrofon, a ona
spytała, czy możemy usiąść w kole. Zgodziłyśmy się. Lovato usiadła razem z nami
i opowiedziała swoją historię, którą już znałam ze „Stay Strong”. Siedziałam
dosłownie obok niej. Gdy skończyła opowiadać, spojrzała na mnie:
- Dziewczynka czy chłopiec? – uśmiechnęła się.
- Nie wiem, ale chcę, żeby to była niespodzianka –
pogłaskałam swój ogromny brzuch i spojrzałam jej w oczy. – Jestem Valerie,
właśnie mnie wypisali, ale zostałam na spotkanie z tobą – podałam jej dłoń.
Później każda z nas mówiła o swoim problemie, a na koniec pomodliłyśmy się
wspólnie o zdrowie i opiekę Bożą. I gdy powiedziałyśmy „amen”, do salonu
wparowali Harry i Jeanette. Styles oczywiście wywołał poruszenie, chodź
nieduże.
- Dziewczyny, miło było was poznać. Zwłaszcza
ciebie, Vanesso – uściskałam ją. – I dziękuję ci, Demi. Z całego serca. Mogę
prosić o autograf? – podałam jej książeczkę z płyty Unbroken, którą akurat
posiadałam.
- Jasne – uśmiechnęła się i machnęła podpis. –
Pozostań silna – dodała.
- Postaram się – kiwnęłam głową i przytuliłam ją, a potem
Jean i Harry wzięli autografy(a Demi i od Harry’ego) i wyszliśmy z kliniki.
- Tylko nie wieźcie mnie do Bangor, błagam.
- Polecisz ze mną samolotem i przenocujesz jedną
noc, a potem wrócisz do domu – uścisnęła mnie przyjaciółka, a ja odwzajemniłam
uścisk.
I tak się stało: Harry zawiózł nas na lotnisko(gdzie
na pożegnanie nie szczędzili sobie czułości), potem godzinny lot, kolacja i noc
u Jeanette, a potem…
- Jest Liam w domu? – spytałam, gdy szłyśmy spacerem
do naszego domu.
- Pewnie tak, a jak nie, to na zakupach – wzruszyła
ramionami.
- Boję się spotkania z nim – wyznałam, przegryzając
wargę.
- Nie masz czego – wzruszyła ramionami, a gdy
byłyśmy już pod domem, wróciła do siebie. Robiąc głęboki wdech weszłam do
środka. Wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętałam. Tutaj czułam się jak w
domu. Weszłam do kuchni i usiadłam na stołku barowym. I wtedy zabolał mnie
brzuch, jakbym miała okres. Ale to niemożliwe, bo… szybko chwyciłam z blatu
laptop i sprawdziłam w Internecie: cholera jasna, zaczynają się skurcze. Nie
były regularne, ale bolały jak cholera. Zaczęłam się pakować do szpitala,
robiąc przerwy, gdy bolało. Po godzinie do domu przyszedł Liam. Spojrzał na
mnie z szeroko otwartymi oczami, a ja nie miałam czasu na poważne rozmowy:
- Ja mam skurcze. Musimy jechać do szpitala –
westchnęłam i usiadłam, bo bolał mnie kręgosłup.
- Co ile masz skurcze?
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Miałem zostać ojcem, edukowałem się – wywrócił
oczami. – Co ile?
- Nie wiem, gdzieś 8 minut…
- Masz rację, jedziemy – chwycił kluczyki od swojego
auta(które musiał kupić, gdy byłam w klinice), pomógł mi wsiąść, wziął moją
torbę z rzeczami i pojechaliśmy do szpitala. Tam odeszły mi wody płodowe.
Wszystko mnie bolało i zaczęłam wymiotować, ale lekarze stwierdzili, że to
normalne przy porodzie.
Potem przewieźli mnie na porodówkę, gdzie miałam
urodzić. Mimo wszystko chciałam, żeby Liam był przy mnie. Kochałam go i
kochałam to dziecko. Byli – oprócz mojej mamy – moją najbliższą rodziną, mimo
iż do tej pory nie była pewna, czyje ono będzie. Po pół godziny bolesnych
skurczy usłyszałam płacz dziecka. Potem musiałam urodzić łożysko, ale to było
mniej męczące. Dowiedziałam się tylko tyle, że była to dziewczynka, a później
zabrali ją do mycia i badania. Mnie również umyto od pasa w dół, a potem
przewieźli mnie na salę, gdzie ze zmęczenia po prostu zasnęłam.
(perspektywa
Liam’a)
Po porodzie, mimo iż byłem silny, musiałem iść do
toalety i zwymiotować. „Piła” w porównaniu z tym, to bajeczka dla dzieci. Żując
miętową gumę dla zabicia odoru wymiocin, zaglądnąłem na salę mojej żony: spała,
przykryta swoim ulubionym kocem. Obok jej łóżka było łóżeczko, w którym spała
nasza córeczka. Zaglądnąłem do środka i oniemiałem: ułożyła się niemal
identycznie jak jej mama i spała. Nie chcąc im przeszkadzać, postanowiłem zjeść
lunch w McDonalds za rogiem. Po posiłku wróciłem do ich sali. Akurat Valerie
karmiła małą piersią. Po drodze z Maka kupiłem jej prymulki, mimo iż był środek
zimy.
- Jakie śliczne, prawda? – wyszeptała do małej. –
Tatuś się postarał o ładne kwiatuszki dla nas – dodała, a potem odsunęła ją od
siebie i podała mi. – Ma twoje oczy – wyszeptała z dumą, jakby wiedziała więcej
ode mnie.
- Ale resztę ma po tobie – uśmiechnąłem się i
przytuliłem to małe ciałko do siebie, podczas gdy Valerie jadła swój lunch,
który jej przemyciłem.
- Pielęgniarka pyta, jak ją nazwiemy.
- Katherine?
- Chcesz ją nazwać po mojej matce? Niedoczekanie
twoje – pokręciła głową i spojrzała na kwiaty we flakonie. – A co powiesz na
Primrose?
- Prim… śliczne jak ona – pocałowałem delikatnie
małą w delikatny policzek i odłożyłem śpiącą do łóżeczka. Nagle ni z tego, ni z
owego moja żona zaczęła płakać. Usiadłem obok niej na krześle i objąłem
ramieniem, ale ona je odepchnęła.
- Po co ta gra, Liam? Wiem, co o mnie myślisz i nie
jest to nic pozytywnego. Więc po prostu nas zostaw, dobrze? Po prostu… odejdź.
- Chcesz tego? – spytałem ostrożnie, a ona pokręciła
przecząco głową. – Ja też nie. Kocham was. Obie – uniosłem jej podbródek i
spojrzałem w jej szmaragdowe oczy. – Zawsze i na zawsze – dodałem i pierwszy
raz od pół roku ją pocałowałem. Jej usta były słone od potu i łez, a
jednocześnie tak delikatne i znajome. Odwzajemniła pocałunek i wplątała palce w
moje włosy. Byliśmy szczęśliwą rodziną. W końcu nam się to udało…
(perspektywa
Blair)
- Słuchaj tego: Zayn rozstał się ze swoją
dziewczyną, piosenkarką Blair Cast, ponieważ ta zostawiła go, wyjeżdżając w
trasę – przeczytałam Will’owi w tourbusie i parsknęłam śmiechem. – Ta, jasne, a
ja jestem Królowa Matka.
- A ja Książe Ze Bajki.
- Mówi się Z bajki.
- W Shrek’u nie – odgryzł się, a wtedy zadzwonił mój
telefon:
- Halo?
- Valerie urodziła zdrową córeczkę. Ma na imię
Primrose i…
- O Boże, Liam – niemal pisnęłam. – Dasz mi ją do
telefonu?
- Właściwie to jestem w sklepie i kupuję łóżeczko
dla małej. Jezu, żeby przez pół roku nie pomyśleć, to naprawdę.
- No to do ciebie niepodobne, ale w sumie to też
nasza wina, mogliśmy ci przypomnieć – zaśmiałam się. – Ile waży, mierzy?
- 3kg, 50cm. Po prostu książkowo – odpowiedział z
dumą. – Jaki kolor łóżeczka lepszy?
- Dla dziewczynki? No chyba różowy, co nie?
- A nie mogę kupić z Toy Story?
- A to już się pytaj Valerie
- Dobra, jeszcze obdzwonię resztę, pa – rozłączył
się, a przez całą rozmowę Will mi się dziwnie przyglądał:
- No co? – wywróciłam oczami.
- Dobrze słyszałem, że nazwali ją Primrose? – uniósł
brew.
- Mhm, a coo… Aaa. Twoja mama. Racja – pokiwałam
głową i spojrzałam za okno. Świeciło słońce, ale nie było duszno. Rozsiadłam
się wygodnie na kanapie i położyłam nogi na stole.
- Na tym się je – jęknął Josh Devine, mój
perkusista. Tak, ten sam Josh, który gra z 1D.
- Cicho – rzuciłam w niego jakimś papierkiem leżącym
na fotelu.
Przebywanie z samymi chłopakami dodało mi pazura na
koncertach. Nigdy nie byłam mega chłopczycą i nigdy nie mam zamiaru nią zostać,
aczkolwiek przebywanie z nimi bardzo pomagało mi scenicznie, serio.
- Jest jakieś piwo w lodówce? – podrapał się po
tyłku Mark, gitarzysta, wychodząc w samych bokserkach z „części sypialnianej”.
- Weź się umyj na stacji, bo śmierdzisz –
zmarszczyłam nos i zobaczyłam, że Zayn dzwoni do mnie na Skype. Szybko
podleciałam do laptopa, ale niestety, Josh odebrał pierwszy i zaczął opowiadać
głupoty o moim pseudoromansie z Mark’iem i jakże to my namiętne fetysze teraz
uprawiamy. Usiadłam obok niego i walnęłam go pięścią w krocze, aż upadł pod
stół i zaczął się wydzierać.
- Cześć kochanie – powiedziałam jakby nigdy nic do
Malik’a, którego widziałam na ekranie.
- Czy ty go…?
- Tak – wywróciłam oczami. – Josh, zbieraj się z
podłogi, jak chcesz lizać mi stopy, to potem – parsknęłam śmiechem i pomogłam
perkusiście wstać.
- Dokładnie jak nasz tourbus – usłyszałam głos
Hazzy.
- Siema Styles! – krzyknęłam.
- Dobra, może mały ogar? – zasugerował delikatnie
Zayn.
- Ok, ok. – poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się
słodko. – Słyszałeś, Valerie wyszła z kliniki i od razu poszła do szpitala i
urodziła dziewczynkę i…
- Rany, jak ja za tobą tęsknię – westchnął, a mi
zaszkliły się oczy.
- Ja za tobą też – posłałam całus do kamerki, a
siedzący naprzeciwko Devine już chciał rzucić sarkastyczną uwagę, ale
pogroziłam mu szpicem buta, więc usiadł obok Will’a i zaczęli grać oglądać
jakiś film w telewizji.
________________________________________________________
No, to przedostatni rozdział. A potem dodam epilog. A potem zacznę pisać FBI-Direction, opowiadanie kryminalne z 1D jako agentami FBI ;)
Rozdział z dedykacją dla WSZYSTKICH Directionerek, jakie poznałam przez Internet: Veronique, Żan, Moni, Ronnie, Juliet, Kasi, Klaudii i wielu innych. Uwiebiam Was, wiedzcie o tym! ♥
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
@MargaaStyles xx