niedziela, 29 kwietnia 2012

Rozdział 13: "Nothing's fine, I'm torn..."

(perspektywa Valerie)
Tydzień później.
Leżąc na swoim łóżku z głową w dół spojrzałam na siedzącego przy biurku Liam’a, robiącego TwitCam dla fanów. Po pokoju rozchodziła się piosenka Ed’a Sheeran’a „Kiss Me”, a chłopak cały czas mówił:
- Cześć Alice. Tak, mamy w planach przyjazd do Polski. Pozdro dla Estonii, chodź nie wiem gdzie leży. A teraz chcę wam kogoś przedstawić… - najechał kamerką internetową na mnie, a ja wstałam i usiadłam obok niego, nie wiedząc co mówić. – To jest Valerie Humphrey – spojrzał mi w oczy z czułością, a potem na tweety. – Tak, tak, była na naszym ostatnim koncercie – zaśmiał się.
- Emm… cześć – mruknęłam i zaraz posypały się pytania, czy jesteśmy razem. Spojrzałam pytająco na Liam’a.
- Nie, jesteśmy tylko przyjaciółmi – objął mnie ramieniem. – Nie, nie zrobię „Party Hard”, bo… nie mogę, sprawy osobiste – dodał, a potem powiedział: - Kocham was wszystkich, dziękuję za uwagę. Louis mi mówił, że wieczorem zrobią z Harry’m i ich kotką, Panią Stylinson TwitCam, więc śledźcie uważnie ich profile. Pa! – pomachał do kamerki, ja też, a potem wyszedł z TwitCam’a.
- Nie musiałeś dla mnie kończyć, miałam zajęcie – pokazałam otwartą dłonią na leżące na łóżku książki.
- Tak, ale nie mógłbym się powstrzymać, przy tej piosence… - uśmiechnął się lekko. – „Kiss me like you wanna be loved…” – zaśpiewał cicho, a ja dotknęłam jego warg w słodkim pocałunku.
- Jesteś najlepszą osobą, jaką spotkałam w życiu – wyszeptałam, gładząc dłonią jego policzek.
- Chciałem powiedzieć to samo i… – wziął głęboki oddech, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, ale wtedy do pokoju wparowała moja mama. Niestety miała lekką depresję z powodu śmierci taty, ale poszła do psychologa, bierze leki i dużo czasu przebywa z nami. Stety i niestety jednocześnie.
- Dzień dobry pani Humphrey – przywitał się Liam.
- Cześć – odpowiedziała. – Valerie, nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli… wyjadę do cioci Niny do Londynu na jakiś czas? Wrócę przed końcem ferii wiosennych, obiecuję – dodała, patrząc na mnie.
- Jasne, czemu nie? – wzruszyłam ramionami. Ciocia Nina była siostrą mamy i matką Alex. I moją chrzestną, uwielbiałam ją. Mamie przyda się jej towarzystwo.
- To wylatuję dzisiaj wieczorem, wujek Robert odbierze mnie z lotniska. Dasz radę, prawda?
- Oczywiście. Jest Liam, zawsze mogą wpaść dziewczyny… i chłopaki – dodałam, przypominając sobie, że raz z nudów przyjechał do nas Niall. Wszyscy oprócz Liam’a mieszkali teraz w hotelu w Bangor, tam spędzali ferie.
- To ja już się wezmę za pakowanie. Pa kochanie – uściskała mnie. – Do zobaczenia, Liam – przytuliła również jego i wyszła z pokoju, a my popatrzeliśmy po sobie w ciszy.
- I? – uniosłam brew, chcąc kontynuować poprzednią rozmowę.
- I kocham cię nad życie – odparł naturalnie, a ja usiadłam mu na kolanach i pocałowałam go. On zatrzymał swoje usta na moich i delikatnie wsunął język w moje wargi. Rozchyliłam je lekko i po raz pierwszy całowaliśmy się z języczkiem. Było inaczej niż z Heath’em czy innymi chłopakami(chodź nie ukrywam, nie było ich wielu), nie obślizgle i ohydnie tylko… miło. Z czułością. Wplątałam palce w jego włosy, żeby jeszcze lepiej czuć dotyk jego warg i języka, a on ujął moją twarz w dłonie. Po kilku minutach całowania zrobiliśmy przerwę, żeby zaczerpnąć oddechu, a wtedy on spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami i szepnął:
- Tak chcę nas zapamiętać – wtedy ja oparłam się czołem o jego czoło, cmoknęłam go ostatni raz i cieszyłam się chwilą.
(perspektywa Harry’ego)
- Jedziemy do Paryża! – krzyknąłem, wchodząc do naszego pokoju hotelowego. Z Jeanette za rękę. Od kilku dni byliśmy oficjalnie parą, ale nie mówiliśmy tego mediom ani nic. Po prostu… pokochałem ją, a ona mnie. Nic prostszego. – Louis, jedziesz z nami – dodałem, całując go w policzek. Jego też kochałem. Oboje wiedzieli, że nie mogłem odrzucić ani jego, ani jej, więc to akceptowali.
- WEŹCIE TEŻ MNIE! – krzyknął Niall, wybiegając w samych gaciach z łazienki. Gdy zobaczył Jean, zaczerwienił się i wrócił do środka, po jakiś 2 minutach wracając ubrany.
- Stęskniłeś się za Jade, co? – spytał Lou, głaszcząc jednego z 4 kociaków Pani Stylinson, nazwanego Carrot, zważywszy na rudą sierść.
- A ty byś nie tęsknił za waszym trójkącikiem, co? – spojrzał po nas i wszyscy zaczęliśmy się śmiać. – Dobra, ale kiedy?
- Dziś wieczorem – wzruszyłem ramionami.
- Chcę odwiedzić swojego starszego brata, Peetę – dodała Jeanette. – Podobno jego narzeczona Lexique już wróciła i razem otwierają jego nową wystawę – uśmiechnęła się.
- Francjo, nadchodzimy! – zaśmiał się blondyn. – A gdzie jest Zayn?
- Pewnie znowu z Blair – wzruszyłem ramionami.
- To zostawimy go tu samego? – zrobił lekko smutną minkę Louis, tym razem głaskając szarą kotkę z białymi łapkami o imieniu Pussy.
- Nie samego. Z Blair – wyszczerzyłem się i pocałowałem w usta Jeanette.
(perspektywa Zayn’a)
- Ty jesteś naprawdę wariatem – parsknęła śmiechem Blair, przejeżdżając palcem po moim nowym tatuażu na karku. Leżeliśmy nago, na brzuchach, w łóżku, po kolejnej dawce wzajemnej przyjemności. – Świr – dodała i pocałowała mnie w kark. Przeszedł mnie dreszcz, a ona się zaśmiała i przeciągnęła.
- A ty nie lepiej – żachnąłem się i przejechałem palcem po tatuażu, który miała zaraz nad pośladkami. Odwróciła się na brzuch i znowu przeciągnęła, a ja pocałowałem ją, zachęcając do kolejnego razu. Spojrzała na mnie, unosząc brew i wstała z łóżka, powoli wkładając bieliznę.
- Muszę iść, wasz szef wytwórni, a mój wujek przyjeżdża dziś na lunch. Ma do mnie jakąś tam sprawę – pokręciła głową, dalej się ubierając, więc ja też zacząłem.
- Mogę iść z tobą? – spytał.
- Jasne. I tak byś musiał – uśmiechnęła się. – Liam i Valerie też przyjadą, ogólnie wiesz, cała patologia – dodała i ubrała biały T-shirt, a do niego krótkie spodenki i czarne szelki. Parsknąłem śmiechem, patrząc na nią. – No co?
- Wyglądasz jak damska wersja Lou – pokręciłem głową.
- I tak się czuję – wyszła ze swojego pokoju krokiem „haters gonna hate”. Na szczęście jej rodzice byli już zbyt zajęci przygotowywaniem restauracji do tego „mini-przyjęcia”, żeby być w domu. Dobrze dla nas.
(perspektywa Liam’a)
[ TORN - do słuchania - przyp.aut. ]
Po południu ja i Valerie pojechaliśmy podstawioną pod dom mojej cioci limuzyną na spotkanie z szefem naszej wytwórni.
- I wy codziennie się takim czymś wozicie? – spojrzała na mnie, a jej zielone oczy były szeroko otwarte.
- Nie, ale jak trzeba, to trzeba – wziąłem ją za rękę i spletliśmy palce, ale gdy byliśmy już w Bangor, musieliśmy iść bez tego, wiadomo, paparazzi. Nie chciałem, żeby spotkała ją jakaś krzywda, nigdy więcej. Już w restauracji spotkałem moich przyjaciół, Jeanette, Blair, rodziców Blair oraz Simon’a Cowell’a – naszego szefa wytwórni. Przedstawiłem go Valerie, a ona jeszcze bardziej się zdziwiła na jego widok.
- To pan… pan jest legendą! – powiedziała.
- Ja po prostu mam dar – wzruszył ramionami. Cały „Wujek Simon”. Bardzo nam pomagał podczas X Factor, a także po zakończeniu programu. Później Valerie zaczęła plotkować z Jeanette, więc zostawiłem je i podszedłem do rozmawiających Blair i Zayn’a. Przeprosiłem na chwilę dziewczynę, żeby móc pogadać z przyjacielem.
- Kochasz ją? – spytałem, patrząc mu w oczy stanowczo.
- Ja… nie wiem – spuścił głowę w dół.
- Wiesz co… czułbym się na twoim miejscu jak szmata, wykorzystując fankę. Czy jak to powiedziałeś, „bratnią duszę” – powiedziałem trochę zbyt głośno, a Zayn miał minę, jakby zobaczył ducha. Stała za mną Blair, z wściekłością i łzami w oczach.
- To prawda?! – syknęła, nawet nie zwracając uwagi na moją obecność. – Wykorzystywałeś mnie?!
- Ja… nie, to nie tak…
- To jak?
- Z tobą… już nie… - tłumaczył się.
- JUŻ mnie nie wykorzystujesz? Czyli wcześniej tak? – jej głos zrobił się wyższy ze zdenerwowania.
- Nie, Blair, ja…
- Zostań do końca przyjęcia, a potem zniknij z mojego życia – powiedziała, dając mu w dłoń jakiś przedmiot. Gdy otworzył dłoń, okazało się, że to biała królowa, pionek do szachów. Nie wiedziałem o co chodzi, ale Zayn miał łzy w oczach, gdy patrzył na ten przedmiot. Co miałem zrobić? Potwierdzić słowa Blair i stracić przyjaciela? Czy powiedzieć, że ona nie ma racji i… ale to przyjaciółka Valerie, to by było po prostu chamskie. Więc stałem tam osłupiony, poklepałem go po ramieniu, a potem usiadłem przy stole obok mojej dziewczyny.
- Blair, wyrosłaś przez ten tydzień – żachnął się Simon, patrząc na nią.
- Super – mruknęła, grzebiąc w talerzu.
- Zero entuzjazmu? Nawet jeśli mam dla ciebie najlepszą wiadomość świata?
- O co chodzi? – spojrzała na Cowell’a.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś utalentowaną bestią. Ale żeby aż tak? – pokręcił głową. – Zayn wysłał mi twoje nagranie, gdy śpiewasz. Jesteś genialna, Blair. GENIALNA! – dodał, a wszyscy zaczęli klaskać. – Dlatego załatwiłem ci kontrakt z naszą wytwórnią, co ty na to?
(perspektywa Blair)
Spojrzałam osłupiała na wujka Simon’a, a potem po twarzach wszystkich na sali. Rozległy się oklaski wokoło, a Jeanette siedząca obok mnie uściskała. To był najgorszy i zarazem najlepszy dzień mojego życia. Wykorzystana przez Malik’a, zauważona przez Cowell’a.
- Wow – przemówiłam w końcu. – Ja… nawet wiem, od jakiej piosenki zacząć – dodałam, bo w głowie zaczął mi się sam układać tekst. Zaczęłam bazgrać kredką do oczu po serwetce, spisując go, podczas gdy wszyscy jedli i rozmawiali. Wujek omawiał z chłopakami nową płytę, czyli studyjne wersje piosenek, które śpiewali w X Factor.
- A może nagracie Torn, tu i teraz? Dla ludzi z restauracji? – spytał, patrząc po nich. Zgodzili się, a Niall wziął gitarę i zaczął grać.
Czułam się dokładnie, jak dziewczyna w oryginale piosenki. Wykorzystana, „leżąca nago na podłodze”. Okradziona z uczuć… i dziewictwa. Rozdarta.
Gdy Zayn ostatni raz wyśpiewał słowo „torn”, po prostu wyszłam. Oczy wszystkich skierowane były na mnie. Pobiegły za mną Valerie i Jeanette.
- Blair, co się stało?
- Zayn mnie wykorzystał – dałam upust złości poprzez płynące po policzkach łzy. - Wykorzystał i oszukał. No… znaczy… nigdy nie powiedział, że mnie kocha, ale… spał ze mną. Nie raz, tak? Dla mnie to coś znaczy – wychlipałam, a Jeanette mnie przytuliła. Valerie po prostu stała, wpatrując się ze mnie osłupiała, ale potem pokręciła głową i stałyśmy we trzy przytulone. Chociaż one mnie wspierały.
- Hej, jesteś warta więcej niż on – wyszeptała Jean. – Masz kontrakt z wytwórnią, będziesz gwiazdą – pocałowała mnie w mokry policzek pokrzepiająco.
- A ja mogę ci pomóc pisać teksty – dodała zielonooka, podając mi chusteczkę.
- A ja ci przywiozę z Paryża najzajebistsze ciuchy świata – gdy to powiedziała, zaczęłam wycierać policzki z łez i rozmazanego tuszu.
- Jedziesz do Paryża? – pociągnęłam nosem.
- Do Peety. Harry i Louis jadą ze mną, a Niall chce odwiedzić Jade – dodała.
- Peety? – zdziwiła się Valerie, jakby wiedziała więcej od nas, ale potem pokiwała głową. – Aha, twój starszy brat, którego nie miałam okazji poznać – lekko się uśmiechnęła, a ja ścisnęłam w dłoni serwetkę, którą trzymałam w dłoni.
(perspektywa Valerie)
Po odrobinę ciężkim wieczorze Liam odprowadził mnie do domu. Moja mama pojechała już na lotnisko, więc byliśmy sami, ale zamiast jak to zwykle nastolatki, uprawiać dziki i namiętny seks, po prostu siedzieliśmy pod kocem przytuleni na kanapie i oglądaliśmy dokument, który Liam bardzo chciał mi pokazać. „Demi Lovato: Stay Strong”. Oprócz zaburzeń odżywiania i tego, że była sławna, dziewczyna przeszła to co ja. Wręcz piekło. Pod koniec dokumentu miałam lekko wilgotne oczy i powiedziałam:
- Dziękuję.
- Podziękuj Niall’owi, on mi to pokazał.
- Mówiłeś mu, że ja…?
- Nie, nikomu – pocałował mnie w czubek głowy. – Pamiętasz, chciałem ci coś powiedzieć rano?
- I powiedziałeś, że mnie kochasz. Ja też cię kocham, wiesz o tym – przetarłam oczy.
- Nie o to mi chodziło. Ja… chcę być z tobą do końca moich dni. I wiem, że to za wcześnie, ale… Valerie Hayley Humphrey… czy uczynisz mi ten zaszczyt… – wyjął małe pudełeczko z kieszeni spodni – …i zostaniesz moją żoną?

__________________________________________________
ALE WAM DOJEBAŁAM, CO?! Hahaha, uwielbiam zostawiać takie momenty nierozstrzygnięte, ME GUSTA <3
Ale w sumie to nawet 'dojebanie' wam czegoś takiego nie poprawia mi humoru. Paweł 'Biba' Binkiewicz odpadł z X Factor, cholera. Jeden z moich 3 faworytów. Został jeszcze Dawid Podsiadło i Ewelina Lisowska, ale mimo wszystko... Bibę uwielbiałam od przesłuchań, pozytywny i utalentowany człowiek do kurwy nędzy! Ja wam mówię, on i tak będzie sławny, czuję to! :)
Dobra, ale to było takie 'a propo', pewnie i tak tego nikt nie przeczyta, więc... do następnego rozdziału (czyli za 30 komentarzy) ;)
CZYTASZ = KOMENTUJESZ (I W ANKIECIE PO PRAWEJ ZAZNACZASZ 'TAK'!)
@MargaaStyles xx

środa, 25 kwietnia 2012

Rozdział 12: "What happened in Paris, will stay in Paris"

(perspektywa Jeanette)
Mieliśmy sobotę, 17 marca 2012. Miała się odbyć moja pierwsza randka z Harry’m Styles’em. Od rana chodziłam po domu podekscytowana. To było niewiarygodne: moja kuzynka chodziła z Niall’em, moje dwie przyjaciółki z Zayn’em i Liam’em, a ja miałam randkę z Harry’m…
Ponieważ jak na koniec marca było gorąco (23 stopnie Celcjusza w cieniu) włożyłam czarną bokserkę na cienkie ramiączka, a na nią neonowo-różową luźną, lnianą i cienką bluzkę opadającą na ramiona. Do tego krótkie spodenki z cienkiego jeans’u i trampki własnego projektu.
Przed wejściem do galerii handlowej byłam punktualnie o 16. Harold już na mnie czekał i pocałował w policzek na powitanie, a ja przeczesałam dłonią jego ciemne loczki i odparłam:
- Miło cię widzieć. To co, zakupy, kino, kawa, późny lunch? – sypałam propozycjami jak z rękawa, a chłopak zaśmiał się i wybrał kino. Poszliśmy na „American Pie: Zjazd Absolwentów”. Nigdy nie widziałam poprzednich części, ale film okazał się zabawną – i zboczoną! – komedią. Harry miał jeszcze większy ubaw, bo widział „pierwotne filmy” („American Pie”, „American Pie 2”, „American Pie: Wesele”) i kojarzył niektóre akcje, o których w czasie seansu mi opowiadał. Po filmie wyszliśmy roześmiani i… za rękę. Oho, już widzę kolejnych paparazzi. Na razie prasa wie, że Niall ma dziewczynę(no wiecie, akcja na koncercie), na razie coś tam przebąkują o Blair i Zayn’ie, ani słowa o Valerie i Liam’ie. Najbardziej jednak szaleją za Larry Stylinson…
- Ooo, tu są dobre desery! – zauważył, pokazując na Mont Blanc i poszliśmy tam na lody z belgijską czekoladą. Podczas jedzenia spytałam go:
- Mówi ci coś Larry Stylinson? – a on prawie zakrztusił się lodami. Wytarł usta serwetką i odrzekł:
- Hah, tak – parsknął śmiechem.
- Ale wy tak serio? – oblizałam łyżeczkę. Gdyby był tu Liam, uciekłby z krzykiem.
- No… - podrapał się po karku, lekko się rumieniąc i poprawił włosy. – No mamy dużo wspólnego… przyjaźnimy się…
- Nie wciskaj mi kitu, ja nie z tych. I ship Larry – wyszczerzyłam się.
- Obaj czekamy na „tą jedyną”, więc…
- „Dopóki nie znajdę idealnej dziewczyny, mam Louis’a”? – uniosłam brew, cytując go.
- Nie do końca – pokręcił głową. – Nawet jak znajdziemy, obaj, tą „idealną dziewczynę” to… przecież co, jak jest małżeństwo… i jedno z nich pozna kogoś innego… co ja pierdole – zrobił facepalm i wrócił do jedzenia lodów.
- Ale wy JESTEŚCIE jak stare, dobre małżeństwo. Wiesz, gdybym była taką dziewczyną, to nie miałabym nic przeciwko małemu Larry od czasu do czasu – położyłam swoją dłoń na jego, leżącej na stoliku. Spojrzał mi w oczy i ścisnął moją rękę, uśmiechając się.
Było około 20, kiedy Harry wpadł na szalony pomysł:
- Schowajmy się w jakimś sklepie i wyjdźmy dopiero jak zamkną.
- Gadasz jak Blair, ty wariacie – dałam mu kuksańca w bok i zaśmiałam się.
- O której zamykają? – nie dawał za wygraną.
- O 23, a kino o 22:30.
- To chodź jeszcze na jakiś film, a potem się schowamy w New Yorker’ze – pociągnął mnie za rękę i poszliśmy na „Igrzyska Śmierci”. Już raz widziałam ten film, ale mimo wszystko baaaaardzo dobrze było oglądać Josh’a Hutcherson’a na dużym ekranie. „If you know what I mean” ;)
Po seansie zamknęliśmy się w przebieralni w New Yorker’ze. W tym fragmencie powinnam opisać ostry seks, prawda? Ale nie, po prostu siedzieliśmy tam ściśnięci, co jakiś czas parskając śmiechem. Po pół godziny zgasło światło, a ostatnia sprzedawczyni wyszła ze sklepu. Chichotając poczekaliśmy jeszcze jakieś 15-20 minut aż wszyscy sobie pójdą i wyszliśmy z przebieralni, wybuchając chorobliwym śmiechem.
- Masz jakąś latarkę? – spytałam, łapiąc się za bolący od śmiechu brzuch.
- Mam iPhone – zaszpanował, wyciągając telefon z kieszeni i włączył w nim latarkę.
- I co ty tu chcesz po nocy robić? Zamknęli nas do rana.
- Ciii, tu są kamery chyba – położył mi palec na ustach, a potem objął w pasie. – Nie możemy się rozdzielać – wyjaśnił, a ja pokiwałam głową z pseudopowagą, a on prowadził mnie do każdego sklepu i kazał wybierać jedną rzecz, a potem zostawiał gotówkę i metkę przy kasie. Zeszło nam tak gdzieś do 1 w nocy. A potem zaczęliśmy robić się senni…
- Jest tu gdzieś meblowy? Kimnąłbym się – ziewnął, gdy usiedliśmy na fotelach przy Mont Blanc.
- Trzeba było o tym myśleć, zanim dałeś się zamknąć w galerii handlowej – założyłam ręce na piersi. Gdy jestem śpiąca, potrafię być wredna.
- Zawsze Liam za mnie myśli – odparł z totalną powagą, a ja w świetle latarki zauważyłam, że gdy jest śpiący, wygląda jak mały, słodki chłopczyk. – Ale ty śliczna jesteś – przetarł szmaragdowe oczy wierzchem dłoni.
- A ty tak słodko wyglądasz, gdy chce ci się spać – uśmiechnęłam się pod nosem. – Harri – dodałam, wiedząc, że lubi, jak wymawiam jego imię.
- I na serio zaakceptowałabyś Larry?
- Mhm – mruknęłam, a oczy mi się przymykały.
- Jeanette, a… nawet gdybym cię nie kochał tak, jak Louis’a?
- Chcesz mi coś zasugerować? – rozbudziłam się lekko i dłonie zaczęły mi się pocić ze zdenerwowania.
- Tak… czy… oczywiście nie naciskam na ciebie, ale… wydajesz się taka… idealna. Boże, widzisz, znowu pierdole głupoty – zacisnął dłoń w pięść, a ja pocałowałam go w policzek.
- To nie głupoty. Bardzo chętnie bliżej cię poznam, pójdę na kilka randek… No wiesz. Jeśli mam być przykrywką na Larry, muszę się orientować – zaśmiałam się.
- Przy… krywką? – zdziwił się, jakby pierwszy raz o tym słyszał. – Nie, nie o to mi chodzi – pokręcił głową. – Cholera. Jestem w tobie zauroczony, Jeanette, cholernie zauroczony. Kto wie, co z tego wyniknie?
- Jesteś moim idolem od pierwszego przesłuchania w X Factor – wyznałam. – Myślisz, że co ja tu robię w środku nocy? – dodałam ze śmiechem. – Zauroczenie. To dobre słowo na uczucia nas obojga. Chętnie się dowiem, co z tego wyniknie… a jak nie… zawsze mogę być przykrywką dla Larry – mrugnęłam do niego, chodź ta perspektywa nie była już taka różowa.
Nad ranem, gdy mieli otworzyć galerię, z powrotem schowaliśmy się do przebieralni, a gdy zebrało się trochę ludu, wymknęliśmy się bocznym wyjściem. Chodź chciałabym zobaczyć miny tych wszystkich sprzedawców!
- A może mała kawka? – przeciągnęłam się.
- Gdzie mieszkasz? – spytał, a ja parsknęłam śmiechem. – No co?
- Mieszkam z rodzicami, ale po zakończeniu szkoły w czerwcu zamieszkam w Londynie, bo złożyłam tam podanie na studia dla projektantów. Nie, nie ma mowy, żebyś teraz widział mój pokój.
- Plakaty z Barbie? – uniósł brew.
- Jeden. Jako dziecko wolałam wieszać na ścianie zdjęcia, to dopiero koszmar – pokręciłam głową. – No wiesz, z serii „jak zrobić sobie i najlepszej kumpeli obciach?”.
- To nie widziałaś mojego pokoju… - nagle zadzwonił mu telefon, a on wyjął go z kieszeni i przykładając do ucha bezgłośnie powiedział „Louis”. – Halo? Lou? Tak… mhm… CO?! TO ZADZWOŃCIE PO WETERYNARZA! Jak to odbiera poród krowy…? CO MNIE TO! NO SZYBKO! – rozłączył się. – O.  Mój. Boże – pokręcił głową i wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
- Co się stało? – spytałam przejęta.
- Pamiętasz mojego kota?
- Mhm, Panią Stylinson. Czy ona…?
- Zaczęła rodzić – pokiwał głową. – A weterynarz odbiera jakieś cielaki. I nie wiedzą co robić.
- Spokojnie, oddychaj – poradziłam. – Zadzwoń do Louis’a i daj mi go – dodałam. Chłopak zrobił, jak kazałam, a ja poinstruktowałam Tomlinson’a. – Słuchaj, ona sama da radę, ok? Tylko dajcie jej jakieś zaciszne miejsce, koc i jedzenie. I zostawcie ją w świętym spokoju, bez paniki. A jak urodzi, nie zbliżajcie się do młodych, musi je wylizać. Gdy już będą czyste, możecie starać się zmienić koce. Byle stare, bo je zakrwawi – wyrecytowałam, bo doskonale pamiętałam poród swojej kotki. – I jeszcze jedno: jak was podrapie to… - ale nie skończyłam, bo usłyszałam w tle krzyki Niall’a.
- NIE RUSZAJ JEJ! – usłyszałam Zayn’a i parsknęłam śmiechem.
- Dajemy radę – zapewnił mnie Lou. – Dzięki, Jeanette. Mam nadzieję, że ułoży ci się z Harry’m – dodał ni z tego, ni z owego, a potem się rozłączył.
Lekko oszołomiona pokręciłam głową i oddałam telefon Hazzie.
- Dobra, jedźmy do mnie, ale spróbuj się nabijać z tych zdjęć, a… - pogroziłam mu palcem.
- Się rozumie, pani weterynarz – wyszczerzył się, a ja walnęłam go w ramię, pod które potem z nim szłam.
(perspektywa Jade)
- Co chcesz namalować? – spytał Peeta, z którym spędzałam prawie każdą chwilę odkąd byłam u taty. Okazało się, że jednak nie ma urlopu, więc w domu bywał tylko z samego rana i wieczorami. A że nikogo oprócz niego i Peety nie znałam… No cóż, zbliżyliśmy się.
- A ja wiem? To twoja ściana, ja tu tylko pomagam – uniosłam ręce w geście poddania, a stara, lniana koszula taty lekko prześwitywała przez słońce. Tak, była 6 rano, a ja już malowałam. Za to kochałam bycie w Paryżu: robiłam to co chciałam, kiedy chciałam i… z kim chciałam. Wiem, jak to brzmi, owszem.
- Joli soutien-gorge (fr. „ładny stanik” – przyp.aut.) – parsknął śmiechem i pomieszał białą farbę z pigmentem. Pacnęłam go za to suchym pędzlem w ramię.
- Wiem, co to znaczy, Francuziku – wywróciłam oczami i rozpięłam uwierający mnie górny guzik koszuli. – No, to co TY chcesz namalować? – uszczypnęłam go w policzek niczym małego chłopczyka, a potem związałam włosy w byle jaki koczek.
- Zawsze chciałem spróbować aktu – odparł nagle, patrząc mi w oczy.
- Na ścianie w kuchni? – uniosłam brew.
- Nie, tak ogólnie – nadal wpatrywał mi się prosto w oczy. – Zgodziłabyś się? – wziął mnie za rękę, a ja spojrzałam na niego osłupiona, zawstydzona i… cholernie napalona. Przez chwilę patrzyłam na niego, już miałam odpowiedzieć, ale usłyszałam telefon i rzuciłam się do niego jak do ostatniej deski ratunku. Dzwonił Niall.
- Bon jour – przywitałam się z nim.
- PANI STYLINSON URODZIŁA AŻ 4 MAŁE KOTKI! – krzyczał mi do ucha Louis, a potem usłyszałam jakieś szmery i odezwał się Niall: - No jak tam Francja?
- Emm… żyję i mam się dobrze. Głównie siedzę z moim kuzynem, Peetą. Przyszywany brat Jeanette.
- Aaa… Harry miał z nią wczoraj randkę. Nie wrócił na noc – dodał tajemniczo. No tak, z tego co wiedziałam, to podobne do Styles’ea. – Aha, no i kotka Larry’ego się okociła, ale to już wiesz – zaśmiał się.
- Słyszałeś o panu Humphrey? – spytałam.
- Mhm… dzwoniłem do Valerie i w ogóle… No, widzimy się na Skype wieczorem?
- Jasne – uśmiechnęłam się pod nosem, zerkając na siedzącego na okrytym folią stole Peetę. Ściągnął koszulę i eksponował swoje umięśnione, lekko opalone ciało. – Do wieczora – posłałam całusa w telefon i rozłączyłam się. – A ty co, striptiz robisz? – uniosłam brew.
- Nie, ale nie odpowiedziałaś na moją… hmm… propozycję – objął mnie w talii. – A akt musi być przesycony erotyzmem i... wiarygodny – dodał, podniósł mnie i posadził na stole, całując namiętnie.
To było silniejsze ode mnie. Jedyne, co nas dzieliło, to cienka warstwa ubrań. Zrobiliśmy to. Na stole, w kuchni.
A potem, nadal nagi, poszedł po płótno i farby. Nawet nie pozowałam, a po pół godziny akt był gotowy. Przez pół godziny nadal czułam nieziemską rozkosz. A potem wstałam ze stołu i włożyłam tylko figi i koszulę.
- Zrobiłeś to tylko dla obrazu? – spytałam, zdając sobie sprawę, że mógł to zrobić.
- Nie. Zrobiłem to, bo…
- Ale ja cię nie kocham, Peeta – przegryzłam wargę. – Bo wiesz, ja tu już nigdy nie wrócę – dodałam. – Paryż jest jak… Vegas. Co tu zrobisz, zostaje tu…
- Bo chciałem zacieśnić więzy rodzinne – spojrzał mi w oczy. – Jade… ty masz chłopaka, a ja narzeczoną. Ma na imię Lexique i wyjechała w delegację do Stanów.
- Ty… co?! – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. – A jak jej wytłumaczysz akt?!
- Wie, że jestem artystą, szanuje to. Wie też, że modelki…
- Nic dla ciebie nie znaczą, tak? A ja, głupia, straciłam dziewictwo dla… dla…
- Artysty.
- Dupka – poprawiłam. – A myślałam, że myślę inaczej, niż Valerie – mruknęłam i ubrałam się do końca.
- Jade, zaczekaj… Jesteśmy rodziną, właśnie uprawialiśmy wspaniały seks, oboje jesteśmy artystami. Chciałem cię tym zainspirować do postawieniu się twoim rodzicom.
- A rozmowa przy herbatce nie byłaby lepsza? Cholera, nie, dobra, zapomnij. To moja wina. Chciałam zachować cnotę dla kogoś wyjątkowego, a…
- Co było w Paryżu, pozostanie w Paryżu – pocałował mnie w czubek głowy. – Spokojnie, to praca tylko do wglądu dla mnie – dodał.
- A jak wytłumaczę Niall’owi… Brak… - wymachiwałam rękami jak pojebana, starając mu się wytłumaczyć.
- Słyszałaś o tych japońskich gumowych powłokach? – uniósł brew. – Akurat mnie na takie coś stać.
- Kocham cię! Znaczy… jak kuzyna – dodałam pośpiesznie i objęłam go za szyję. 

__________________________________________________
Już nie żyję za ten rozdział, wiem, wiem, też was kocham <3
Pozdrowienia dla dziewczyn z TwitCam'a, haha: "JEST TWITCAM, SĄ KOMENTARZE" XD Trolololll :D
+ tak, wiem, nie ma Valerie, ale w następnym już będzie ;)
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
@MargaaStyles xx

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Rozdział 11: "It's not the right time..."

(perspektywa Jade)
- Ale jak to mam tu zostać 2 tygodnie?! Przecież mam szkołę, daję korepetycje… - dyskutowałam z mamą przez telefon, podczas gdy tata próbował mnie uciszać, bo akurat szliśmy środkiem Paryża, a wokół było pełno ludzi.
- I tak masz ferie wiosenne, a po za tym jesteś najlepszą uczennicą. A do dzieciaków zadzwonisz i jedną czy dwie lekcje odwołasz – stwierdziła.
- A co z Niall’em? Po powrocie od taty miałam jechać prosto do Mullingar poznać jego rodziców i brata, to dla niego ważne! – naciskałam. – Aha, no i nie wiem czy wiesz, jestem pełnoletnia i nie możesz o mnie decydować. – No dobra. To był najbardziej szczeniacki tekst świata, ale nic innego nie mogłam wymyślić.
- Przepraszam, kochanie, ktoś dzwoni do drzwi… Chyba Liam, ten z One Direction, przyjechał dzisiaj do swojej cioci, no wiesz, pani Everdeen. Pa! – rozłączyła się, a ja spojrzałam na tatę.
- Chciałem odwiedzić twojego kuzyna, brata Jeanette. No, właściwie to jej rodzice go adoptowali jak miał 3 latka, bo myśleli, że nie mogą mieć dzieci, ale rok później pojawiła się mała Jean… W każdym razie, to tu – odchrząknął, widząc moją znudzoną i poirytowaną minę. W mieście miłości z ojcem i jakimś kuzynem. Super.
Weszliśmy do apartamentowca, a potem wjechaliśmy windą na 10 z 12 pięter. Mój kuzyn, którego imienia jeszcze nie poznałam, mieszkał w mieszkaniu numer 29, bo tam tata zadzwonił dzwonkiem. Potupywałam nogą zniecierpliwiona, bo chciałam mieć tę wizytę za sobą. Chłopak, który otworzył drzwi, okazał się… przystojniakiem. Ciemnobrązowe, podchodzące pod czerń włosy opadały lekko na prawie granatowe oczy. Był dobrze zbudowany i wysoki.
- Bon jour, oncle et cousin! – przywitał mojego tatę uściskiem dłoni, a mnie pocałunkami w policzki. Byłam do tego przyzwyczajona, bo tak witali mnie dziadkowie, wszystkie ciocie i ogólnie cała rodzina „z taty strony”. Ale tym razem osoba, z którą się witałam, była mi nieznana, więc zarumieniłam się lekko i odsunęłam.
- Bon jour… - mruknęłam i odsunęłam się. Pewnie zaraz zacznie się paplanina po francusku, z której zrozumiem tyle co kot napłakał.
- Spokojnie, umiem angielski – powiedział tak jak swoja siostra, z francuskim akcentem. – A tak w ogóle jestem Peeta – podał mi dłoń, a ja parsknęłam śmiechem.
- Peeta? Jak w „Igrzyskach Śmierci”?
- Jade! – syknął tata, nie chcąc go urazić.
- Wejdźcie – uśmiechnął się i wpuścił nas do środka. Wykalkulowałam w głowie, że skoro Jeanette ma 18 lat, a on jest 4 lata starszy, to ma 22. Jak na tak młody wiek, dorobił się niezłego apartamentu…
- Kawy, herbaty, wina? – spojrzał po nas, gdy usiedliśmy na sofie w salonie.
- Lampkę wina – odparł automatycznie tata.
- Herbatę z dodatkiem czegoś mocniejszego – dodałam. Peeta pokiwał głową i poszedł do kuchni, a potem wrócił z winem dla taty, kubkiem herbaty dla mnie i kubkiem czarnej kawy dla siebie.
Po chwili mężczyźni zaczęli rozmawiać po francusku o jakimś meczu. Oczywiście, tak jak myślałam… Zaczęłam popijać swój napój rozglądając się po salonie i co chwila sprawdzając godzinę na telefonie.
- A jak tam medycyna? – zagadnął mnie nagle po angielsku Peeta, a ja zamrugałam, zdziwiona, że tak nagle zmienił temat i patrzył na mnie wyczekująco.
- Właściwie to idę dopiero od września, kończę szkołę i chodzę na przygotowania – wyjaśniłam, zerkając ukradkiem na tatę. – A właściwie dlaczego wcześniej nie znałam Jeanette i Peety?
- Ich mama i ja… hmm… nous avons fait valoir souvent (fr. często się kłóciliśmy - przyp.aut.).
- Typowe rodzeństwo – pokręciłam głową, upijając łyk herbaty i patrząc na jeden z obrazów na ścianie. Przedstawiał moje wyobrażenie Jack’a Torrance’a z „Lśnienia”(książki Stephen’a King’a), w scenie, kiedy uderza się młotkiem w głowę, gdy opętał go duch hotelu „Panorama”. Nie wyglądał jak Jack Nickolson, czyli grający go aktor, ale… jak nieludzkie stworzenie, zakrwawione i jednocześnie intrygujące. Obraz był podpisany P. Saless. – Malujesz?
- Z tego żyję – wzruszył ramionami. – Jeden z moich obrazów wisi w Luwrze, dlatego myślę, że jestem dosyć dobry. To moje nowe dzieło – uśmiechnął się pod nosem.
- I tak uważam, że to zwykła strata czasu – nacisnął ojciec, a ja miałam ochotę go zabić. Oto dostał piękny przykład, że ze sztuki można wyżyć. I to jak! Ale nie. Przecież medycyna jest najważniejsza. Znaczy ja rozumiem, potrzebni są na świecie lekarze. Szanuję to, ale jakoś… jakoś nie wydaje mi się, żebym się nadawała. Chodź kto wie, może za 30 lat będę taką ironiczną, damską wersją Dr. House’a? Mimo wszystko wolałam być artystką niż lekarką. Ale przecież teraz tego tacie nie wygarnę, nie przy siostrzeńcu. – Zbieramy się – odchrząknął tata po chwili niezręcznej ciszy.
- Miło było cię poznać, Jade – cmoknął mnie w policzek Peeta.
- Ciebie też, Peeta – oddałam mu pocałunek(oczywiście również w policzek), przytuliłam i wyszliśmy. I wtedy zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz od kilku miesięcy moje myśli nie krążyły wokół Niall’a. Bo on zawsze tam był, zagnieździł się w moim sercu i głowie. Jednak teraz nie byłam tego taka pewna… Owszem, kochałam go, ale… czy miłość jest wieczna? Odpowiedzieć na to pytanie mogę sobie tylko ja sama.
(perspektywa Liam’a)
Pani DeFines otworzyła mi drzwi trzymając w ręce telefon.
- Dzień dobry, jestem…
- Wiem, Liam z One Direction, Jade mi o was mówiła – uśmiechnęła się promiennie, przeczesując dłonią gęste, czarne loki. – Co cię sprowadza?
- Czy jest Valerie… wie pani, gdzie mogła iść?
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem. Chyba… do domu.
- A ma pani adres?
- Jasne, proszę – zapisała mi na karteczce ulicę i numer domu, a ja podziękowałem, pożegnałem się i wziąłem z podwórka cioci mój rower. Podjechałem pod dom Valerie. Jej zapłakana mama powiedziała mi, że dziewczyna wzięła tylko torbę i leki z lodówki, a potem sobie poszła. Pokiwałem głową i chodź nie wiedziałem, dlaczego kobieta płaczę, wyszeptałem:
- Współczuję – a potem wskoczyłem z powrotem na rower i ruszyłem dookoła miasteczka w poszukiwaniu dziewiętnastolatki. Po dwóch godzinach jeżdżenia chyba wszystkim możliwymi trasami, postanowiłem zrezygnowany wrócić do domu. Zaczęło robić się ciemno, a ja nawet nie miałem przy sobie telefonu. Gdy mijałem most… zobaczyłem ją! Siedziała pod nim i paliła papierosa. Zostawiłem rower obok mostu i zszedłem pod niego. Zobaczyłem, że na ziemi leżały 2 buteleczki z lekami. Jedna była otwarta, ale nie mogłem ocenić, ile z niej wzięła. Przeraziłem się. Słodka, niewinna, niepełnosprawna Valerie… ćpała? Spojrzała na mnie obojętnym, pustym tonem i wyznała:
- To jeszcze nie pora – pokiwała głową w przód i w tył, jak szmaciana lalka. Usiadłem obok niej i otuliłem ją moją bluzą. – Jeszcze nie dzisiaj. Ale już niedługo to… - wzięła do ręki otwartą i pełną tabletek buteleczkę z lekiem – będzie tu – pokazała palcem swój brzuch.
- Nie, nie powinnaś… - wyjaśniłem i zabrałem jej leki, chowając je dobrze do kieszeni. Skoro nie wzięła leków to… - Co brałaś? – spytałem.
- Heath się trochę wkurwił, że mu wczoraj dałam w twarz, ale nie mógł mi się oprzeć. Nigdy nie potrafi. Miałam skręta, ale ¼ mi wpadła do rzeki… - zrobiła minkę obrażonego dziecka. – Ale za to mam chociaż papierosy – i zaciągnęła się ostatni raz trzymanym w ręce petem i dmuchnęła mi dymem w twarz. Zakaszlałem i wziąłem ją za rękę.
- Spójrz mi w oczy – poprosiłem. Przez chwilę się wahała, ale w końcu odpuściła udawanie dzieciaczka. – Co się z tobą dzieje?
- Mam głupią protezę, palę jak smok, a mój tata nie żyje. Już od dawna chcę się zabić. Po prostu to nie ten moment. Jeszcze nie dzisiaj – podkreśliła, wymawiając z naciskiem każdą sylabę.
- Valerie, jesteś piękna… - uniosłem palcem jej podbródek na wysokość swojej twarzy.
- Myślisz, że taka gadka mnie ruszy? Mylisz się, chłopcze. Jesteś przystojny i miły, no i sławny, znajdziesz sobie lepszą i normalniejszą. Lepiej już idź, ja tu posiedzę i poczekam na dobry moment – poradziła, ale wiedziałem, że sama nie wierzy w swoje słowa. Nagle zaczęła płakać i przytuliła się do mnie, a jej łzy moczyły mi koszulkę. Objąłem ją ramieniem i spokojnie dałem ujścia jej smutkowi. Po jakiś 15 minutach uspokoiła się i wyczyściła nos chusteczką wyjętą z torby. Zauważyłem, że trzyma w niej piżamy ode mnie.
- Jesteś piękna… - powtórzyłem, muskając lekko wargami czubek jej głowy, a potem spojrzałem jej w twarz. – Ale nie dlatego tu jestem. Uroda przemija, a… zależy mi na tobie, jak jeszcze na nikim w życiu. Kocham cię, Valerie – wydusiłem z siebie w końcu i czekałem na jej reakcję. Byłem przygotowany na odrzucenie, w sumie dlaczego miałaby odwzajemniać moje uczucia?
(perspektywa Valerie)
- Kocham cię, Valerie – powiedział, a ja osłupiałam. Nigdy w życiu nie słyszałam piękniejszych słów z ust chłopaka. Nie chciał poznać tylko mojego ciała, jak Heath, ale kochać mój uciążliwy, arogancki i ogółem okropny charakter. Liam Payne mnie kochał. Połowa fanek dałaby się pokroić za takie słowa, mimo iż pewnie niejednej to mówił… bo je kochał, na swój wdzięczny sposób, jak każda gwiazda swoich fanów. Ale sposób w jaki powiedział to do mnie… Pocałował mnie dwa razy, za każdym razem to odwzajemniałam. Więc co mnie blokowało…? Może szok?
- Kocham cię, Liam – wyszeptałam, a po policzkach spłynęły mi łzy wzruszenia. Złożył na moich ustach pocałunek. Obietnicę lepszego jutra i… być może nawet szczęścia.
Siedzieliśmy tam jeszcze, rozmawiając, jakieś pół godziny, ale potem było ciemno, więc prowadząc rower chłopak odprowadził mnie do domu. Pocałowaliśmy się na pożegnanie, ale gdy minęłam próg, nie było już tak kolorowo. Mama płakała i była wściekła jednocześnie, bo nie dość, że tata umarł, to jeszcze nie mogła mnie znaleźć. Sama się rozpłakałam, przytuliłam ją i przeprosiłam. Nie chciałam jej skrzywdzić, kochałam ją, mimo iż również przez nią miałam depresję.
W piątek odbył się pogrzeb taty. Jade niestety nie mogła przyjechać, „kiblowała” w Paryżu. Było skromnie: ja, mama, najbliższa rodzina, Blair i Jeanette, Liam… Reszta chłopaków z 1D też chciała przybyć, ale… to było zbyt osobiste, a ja traktowałam ich najwyżej jak kolegów. No, może Zayn’a mogłam zaliczyć do przyjaciół. Wspólne palenie zbliża.
Gdy ksiądz już odprawił pogrzeb, wszyscy w milczeniu wpatrywali się w nagrobek(mój wujek pracował w zakładzie pogrzebowym), na którym było wyryte: „Adam Humphrey, urodzony 13 września 1968, zmarły 12 marca 2012, kochający mąż i ojciec. Świeć Panie nad jego duszą.”
Poprawiając czarną marynarkę, podeszłam do grobu i położyłam na nim rzadką, czarną różę. A do niej doczepiony był bilecik z napisem: „Zawsze wiedziałeś, że cię kocham. Inaczej nie poświęcał byś życia, żeby nas utrzymywać. Oby twoja ostatnia droga okazała się tą prowadzącą do Domu Pana.”
Wiem, brzmię jak zagorzała katoliczka. Ale w sumie…? Prawie co niedziela chodziłam do kościoła, modlę się, wierzę, że kiedyś po Ziemi chodził Zbawiciel. Jako jedna z nielicznych osób z mojej szkoły zostałam dopuszczona do bierzmowania. A potem schańbiłam się paleniem i utratą dziewictwa przed ślubem i ksiądz nie chciał mi dać rozgrzeszenia. Ale jakoś nie przejmowałam się zdaniem księdza. To Bóg mnie będzie oceniał.
Przeżegnałam się, uroniłam kilka pojedynczych łez, a potem objęłam ramieniem mamę. Drugą ręką ściskałam dłoń Liam’a, dając mu znak, że jestem silna i daję radę. Już dość łez, życie toczy się dalej. Teraz już musi…

_______________________________________________
Wkurzają mnie 2 fakty: nowy Blogger i... długość tego rozdziału. Ale cóż, trochę się w nim dzieje, więc NIE MOŻECIE SIĘ WKURZAĆ! HA!
Ładnie się wystaraliście o ten nowy rozdział, ładnie szlachto! Oby i do tego było 30(musi, jeśli chcecie następny :D).
Dzisiaj dedykacja dla trzecioklasistów, którzy zamiast uczyć się na ostatnią chwilę do testów, oczywiście czytają ten rozdział, hah ;)
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
@MargaaStyles xx

czwartek, 19 kwietnia 2012

Rozdział 10: "And you let me talk shit about One Direction?!"

(perspektywa Liam’a)
Wyczuwałem, że coś się święci, gdy tylko Zayn przyprowadził tą dziewczynę do naszego domu, ale byłe zbyt zajęty pakowaniem się, żeby zwrócić na to uwagę. Zwykle jak Malik przyprowadzał jakąś do domu, to całował się z nią, nakłamał, że zadzwoni, a potem udawał, że jej nie zna. Ale nie mogłem pozwolić, żeby robił tak z przyjaciółką Valerie, zbyt dużo dla mnie znaczyła.
- Co ty odwalasz, Malik? Seks? To już przegięcie! – wkurzyłem się, przyprowadzając go do swojego pokoju.
- A co jeśli ja coś do niej czuję?
- Marzysz o Jade od pół roku i nagle od tak ci przeszło? – uniosłem brew zdziwiony.
- Ja… pogubiłem się. A ona była tak seksowna i… sama zaczęła – wydukał. – Muszę nad tym pomyśleć… Ale… coś na pewno mnie z nią łączy… Lubię ją… Nie jest tylko ładna. Jest moją bratnią duszą – powiedział już pewniej.
- Znasz ją jeden dzień…
- Tak jak ty Valerie.
- Ale ja się z nią nie przespałem!
I ten argument go zagiął, bo zmieszał się i wyszedł. Miałem głęboką nadzieję, że w końcu zmądrzał i naprawdę się nią zaopiekuje, bo inaczej… Pokręciłem głową i wróciłem do pakowania.
(perspektywa Jade)
Podczas gdy Blair była na randce z Zayn’em, a dziewczyny robiły sobie sesję, ja i Niall poszliśmy sobie… do lunaparku. Uznaliśmy, że po stresie związanym z trasą przyda mu się mały chill out, więc jeździliśmy na wszystkich możliwych kolejkach i jedliśmy, ile popadnie. Co jakiś czas podchodziły do nas fanki i chciały robić sobie zdjęcia itd., ale nie przeszkadzało mi to, przez 7 miesięcy da się przyzwyczaić. Cały czas jednak miałam w głowie jedną myśl: Valerie chce się zabić. Sama mi to powiedziała. Nie mogłam na to pozwolić, chciałam… jej pomóc. Nie wiedziałam jeszcze jak, ale od czego są psychologowie, psychiatrzy? Albo nawet nie wiem, nawrócenie, Chrystus, Budda czy nawet Allah. Cokolwiek, potrzebowała pomocy.
- Co się dzieje, niedobrze ci? – objął mnie ramieniem Niall na diabelskim młynie.
- Nie, nic – mruknęłam i lekko się uśmiechnęłam, wtulając się w niego.
(perspektywa Valerie)
Wieczorem, już na lotnisku czekałyśmy na Blair. W końcu przyjechała. Z całą obstawą: One Direction oraz Jade, która o 19.30 wylatywała do Paryża. Pożegnałyśmy się z chłopakami. Zauważyłam, że Blair i Zayn się pocałowali. Wow, udało jej się, gratulacje. Po spędzeniu całego dnia z Jeanette prawie zapomniałam o pocałunku Liam’a, ale żegnając się z nim pocałunkiem w policzek(jak z resztą z każdym) wszystko mi się przypomniało.
- Ja nie zapomnę – wyszeptał mi do ucha, a potem odszedł machając nam ze wszystkimi chłopakami. Wyściskałyśmy jeszcze Jade, która szła na inną odprawę niż my. Miałam jej nie widzieć już do końca życia, więc przytuliłam ją mocno do siebie i powiedziałam:
- Trzymaj się.
- Nie rób tego – spojrzała mi w oczy, a ja usłyszałam za plecami krzyki Blair i Jeanette, które już były odprawione i czekały na mnie.
- Wiesz, że muszę – przytuliłam ją jeszcze raz i pognałam na odprawę, a potem do samolotu. O ósmej wieczorem byłam już w domu i stojąc przy lustrze rozplątałam warkocz, który sprawił, że włosy lekko mi się pofalowały, a potem zaglądnęłam do lodówki, gdzie stały dwie flaszki z lekami psychotropowymi i spojrzałam na nie czule. Już niedługo, kochane…
- Szukasz czegoś do jedzenia? – zaskoczyła mnie za plecami mama.
- Taa, hmm – udałam, że rozglądam się po lodówce i wzięłam jogurt truskawkowy. – To mi wystarczy, zjadłam duży lunch – co nie było kłamstwem, bo zjadłam powiększony McZestaw w McDonald’s.
- Ok, a co u Jade? – zagadnęła.
- Hmm, dorabia dając korepetycje, kończy szkołę – wzruszyłam ramionami i wyjęłam łyżeczkę z szuflady. Cholera, nawet widok głupiego sztućca mi o nim przypomniał… Otworzyłam jogurt i zaczęłam jeść. – Jutro chyba mi kolega załatwi pracę, wiesz? – dodałam.
- Oo, to dobrze – uśmiechnęła się. – A jak koncert? Czytałam w gazecie, że Jade chodzi z jednym z nich. Niesamowite…
- Grają super, Jeanette miała rację. W ogóle jaka akcja była, patrzę, a Jean też przyjechała do Londynu, a Harry jej załatwił bilet – uśmiechnęłam się i ogółem zaczęłam jej opowiadać o błahostkach, które wydarzyły się w Londynie. Właściwie wszystko, oprócz pocałunków Liam’a i mojej rozmowy z Jade o samobójstwie.
- A gdzie tata? – zagadnęłam nagle.
- No właśnie… - przegryzła wargę, a po policzkach potoczyły jej się dwie, ciężkie łzy. – Tata… zginął w akcji.
Upuściłam łyżeczkę i jogurt na podłogę i otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i… strachu. Tylko tata nas utrzymywał, był strażakiem. Mama rzuciła pracę na początku tego roku, bo szef mało płacił, a dużo wymagał… Nie mogłam uwierzyć, że on nie żyje. Nigdy nie miałam z nim najcieplejszych relacji, ale… kochałam go na swój sposób. Odkąd skończyłam 10 lat nigdy nie powiedziałam mu tego wprost, ale wiedziałam, że on to wie. A mogłam… miałam okazję mu to powiedzieć, nie raz. Ale nie… teraz było już za późno. Nie chciałam wiedzieć nawet jak zginął. W ogniu? Skądś spadł?
- Kiedy to się stało? – wydukałam, starając się nie popłakać.
- Dostałam telefon na pół godziny przed twoim przyjazdem.
- I pozwoliłaś mi pierdzielić o One Direction?! – wycedziłam przez zęby, a potem chwytając kurtkę wybiegłam z domu. Poszłam pod most, gdzie najczęściej ja, Heath i kilkoro jego znajomych robiliśmy ogniska. Wypaliłam z 10 papierosów i nic mi to nie dało. Zadzwoniłam po niego, a on przyszedł, mimo iż było już przed 9 wieczorem i była wręcz ciemnica. Usiadł obok mnie i pozwolił się wypłakać, nie pytając o nic, a ja między płaczem a czyszczeniem nosa mówiłam mu, że tata nie żyję i jak żałuję, że nic nie wiedział. Na koniec zadałam też pytanie:
- Masz coś mocniejszego niż te gówniane papierosy? – pociągnęłam nosem, a on podał mi skręta, którego zapaliłam i od razu poczułam się lepiej. Nawet zaczęłam się śmiać, bo cały świat dookoła wydał mi się taki absurdalny i prosty, taki przesłodzony, a jednocześnie szary i bezwartościowy.
- Mogę dzisiaj nocować u ciebie? – odparłam, gdy już przestałam być zjarana.
- A powtórzymy to, co pół roku temu? – uniósł brew.
- Wszystko mi jedno – westchnęłam i poszliśmy do domu Heath’a, gdzie wypiłam kilka kieliszków wódki „na odwagę”, a potem przespałam się z nim. Było mi wszystko jedno.
- Gdzie twój brat? – spytałam, wkładając tylko majtki i koszulę do spania.
- Widzisz tamten podest? – pokazał mi na półpiętro. Zauważyłam, że stoi tam jego brat… z kamerą. – Jakiż on kochany. Teraz mamy własną seks taśmę – pocałował mnie, a ja odsunęłam się i wzdrygnęłam. Poczułam się jeszcze gorzej. Smutna, samotna i wykorzystana… Ubrałam się do końca, dałam Heath’owi w twarz i poszłam w jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy: dawny dom Jade. Pani DeFines przyjęła mnie ze zdziwieniem i powiedziała, że mogę spać w dawnym pokoju Jade. Pokiwałam głową i poszłam tam na paluszkach wiedząc, że pewnie mały Blaine niedawno zasnął. Gdy w środku nocy poszłam do toalety zauważyłam paczkę jednorazowych maszynek do golenia. Sprawie wyjęłam z nich żyletki, trochę kalecząc palce, a potem pocięłam się, obserwując jak krew wędruje do spływu strumieniami. Czując zawroty głowy przestałam, chodź z miłą ochotą bym się zabiła. Nie, zostawiłam te pieprzone leki w domu, więc byle jak przemyłam wodą rany, opatrzyłam je bandażem z apteczki i wróciłam do łóżka, maskując wszystkie ślady samookaleczania.
Rano obudził mnie głos dawno nie widzianego Blaine’a. Miał kruczoczarne, roztrzepane włosy po matce i niebieskie, jasne oczy po ojcu, jak Jade.
- Ty jesteś Valerie, prawda, prawda? Dlaczego nie masz nogi? – spytał, a ja wstałam z łóżka i przeczesałam mu włosy palcami.
- Bo tak miało być – mruknęłam i wyjrzałam przez okno.
- Ale dlaczegooo…? – dopytywał się, ciągnąc mnie za nogawkę spodni, gdyż spałam w ubraniach. Przetarłam oczy, ale nie, to co widziałam nie było omamami po wczorajszej popijawie czy skutkiem ubocznym narkotyków: za oknem stał Liam Payne, wnosząc do domu obok dwie walizki.
- Blainie, nie ładnie tak! – zganiła go pani DeFines i spojrzała na mnie. – Jak się dzisiaj czujesz? Dzwoniła twoja mama i mi wszystko powiedziała…
- Ona nie wie o mnie nic – założyłam ręce na piersi. – Ja… dziękuję pani za nocleg, ale… dzisiaj wyprowadzam się do jednej z moich przyjaciółek, do Bangor – skłamałam. Tak naprawdę chciałam wziąć z domu swoje lekarstwa, iść pod ten most co wczoraj, wypalić papierosa, przedawkować i zasnąć, a niedługo by mnie ktoś znalazł. Najlepiej gdyby to był ten pieprzony gnojek, Heath. Ale by się przestraszył!
- To twoja decyzja, kochanie, ale pamiętaj, że zawsze jesteś u nas mile widziana – uśmiechnęła się życzliwie.
- To miłe z pani strony, ale będę się zbierać. Do widzenia – kiwnęłam głową i wyszłam z jej domu, wpadając po drodze… na Liam’a. Oh, świetnie, jeszcze nieuzasadnionego całuśnika mi tu brakowało.
(perspektywa Liam’a)
- O, hej Valerie – uśmiechnąłem się na jej widok. – Co ci się stało…? – zdziwiłem się, patrząc na jej stan: rozmazany makijaż, pogniecione i poplamione ubrania, fryzura jakby po huraganie, zaczerwienione oczy.
- Nie ważne – odepchnęła mnie i poszła przed siebie, ale ja nie dawałem za wygraną.
- Chcę ci pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy, jestem dużą dziewczynką – uśmiechnęła się krzywo. Zostałem tam, gdzie stałem, a ona szła przed siebie, chciała mi uciec, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Jedyna osoba, którą w życiu kochałem odchodziła w koszmarnym stanie, a ja po prostu sobie stałem i czekałem, jakby mając nadzieję, że wróci. Ale ona szła uparcie przed siebie…
(perspektywa Harry’ego)
- BEJBI AJ KAN FIL JU HEJLOOOOOOOOŁ! – wydzierał się Niall na przednim siedzeniu, podczas gdy Louis prowadził, ja masowałem mu kark, a Zayn SMS’ował z Blair.
- Nie brzmisz jak Beyonce – stwierdziłem.
- Wmawiaj to sobie – wyszczerzył się i dalej się darł.
- Boże, dlaczego nie ma z nami Daddy’ego? – wywróciłem oczami.
- Bo Daddy wyrywa dziewczynę – odezwał się Zayn.
- Ona do niego nie pasuje – stwierdził Louis i upił łyk wody. – Nialler, i gdzie mam teraz skręcić, bo tu nie ma żadnego Mullingar!
- W lewo, a potem będzie znak – stwierdził i zabrał się za jedzenie kolejnej bułki z naszego prowiantu. Jechaliśmy samochodem, bo mieliśmy samolot do Belfast, podwieźliśmy Liam’a do Conlig(miejscowości, w której mieszkała jego ciocia oraz Valerie), a my jechaliśmy do Mullingar. Na razie udało nam się przekroczyć granicę między Irlandią Północną  a Republiką Irlandii i zostało nam jeszcze 1,5 godziny drogi.
- Ooo, pogłoś, Ed! – poprosiłem Lou, a on pokiwał głową i w całym samochodzie rozbrzmiało „U.N.I”.
- Gdzie tu jest stacja benzynowa? Muszę do WC – odparł Zayn.
- No ja też – mruknął Carrot i zjechał na najbliższą stację. Kupiliśmy tam wodę i skorzystaliśmy z toalety, a Tomlinson zatankował.
- Czekaj – odparłem, gdy Lou chciał wsiąść do auta. Zayn i Niall nadal byli w toalecie, więc miałem czas, żeby mu powiedzieć o…
- Chyba zakochałem się w Jeanette – przełknąłem ślinę, patrząc mu w oczy. Prawie wypuścił z ręki kluczyki i otworzył szeroko usta ze zdziwienia, a potem zamrugał i spojrzał po mnie.
- Aż tak? – westchnął.
- Mhm – podrapałem się po karku. – Ale… to nic nie zmieni między nami, prawda?
- Oczywiście, że nie – pokręcił głową. – A co jeśli ona… no wiesz… nie odwzajemnia twoich uczuć?
- To wtedy mam ciebie – ścisnąłem mocno jego rękę patrząc mu z czułością w oczy, a wtedy do auta podeszli Niall i Zayn. Po drodze wyprosiłem od Zayn’a numer do Jeanette(który z kolei wziął go od Blair) i napisałem:
„Masz czas w weekend? Bo chętnie pozwiedzałbym twoją okolicę ;) – Harry x”
„Miałam iść na sesję z Blair, ale ona już się umówiła z Branford Boi’em, więc czemu nie? Tylko gdzie i o której? ;) – Jean x”
„Macie tam centrum handlowe, prawda? Pod głównym wejściem, piątek, 16. Może być? – H x”
„Mamy, mamy. Jasne, do zobaczenia xx”
- MAM RANDKĘ! – wykrzyknąłem do ucha Niall’owi, a on podskoczył na siedzeniu.
- Auaaa! Z kim? – na jego słowa nawet Zayn zrobił facepalm. – Aaaaa… Jeanette – uśmiechnął się pod nosem i wrócił do tweetowania na telefonie.

___________________________________________________________
Jakiś taki... krótki mi wyszedł. Hmm. Cóż. Ale jest ;)
Z dedykacją dla Veronique, której mogę się wyżalić, ale również pośmiać się z nią, pośpiewać i poszaleć na Skype. Kocham Cię ♥
No i stwierdziłam, że macie za łatwo. ZNOWU podnoszę stawkę. 30 komentarzy do nowego rozdziału, bo jest was aż... 37! MNOŻYCIE SIĘ JAK MARCHEWKI/ŻÓŁWIE/KOTY/GOŁĘBIE i co tam się jeszcze u nas mnoży, haha :D Dziękuję, że chce wam się czytać moje wypociny! A co do "anonimowych" - proszę, podpisujcie się chociaż imieniem, będę wiedziała chociaż, że istniejecie (haha).
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
@MargaaStyles xx