środa, 20 czerwca 2012

Epilog: „When she was just a girl, she expected the world, but it flew away from her reach, so she ran away in her sleep…”

Tej samej doby, rano.
- Ekspresowy list dla panny DeFines – krzyknął listonosz przez drzwi, a ja ociągając się wstałam z łóżka i wzięłam list spod drzwi. Poznałam pismo Valerie na kopercie. Otworzyłam ją. Była przesiąknięta zapachem krwi i to mną wstrząsnęło, jeszcze zanim zaczęłam czytać. Bo już wiedziałam, jaka będzie treść tego listu. Z gulą w gardle zamknęłam za sobą drzwi do mieszkania i usiadłam pod nimi skulona, czytając treść:
„Drodzy przyjaciele i rodzino!
Odchodzimy. To kwestia siły wyższej, niezrozumiałej dla nikogo z Was. Nie rozpaczajcie, bo to była przemyślana decyzja. Rozpacza się tylko po wypadkach, tragediach. A dla nas było to samoistne zbawienie. Naprawdę Was kochamy, ale musicie dać sobie radę bez nas.
Primrose zostawiamy pod opieką Jade i Niall’a. Mamy nadzieję, że pokochacie ją tak, jak my. Przyjedźcie po nią jak najszybciej, tylko nie wchodźcie na strych bez obecności policji.
Od Valerie:
Mamo… zamieszkaj z ciocią Niną, błagam, nie zostawaj w Conlig. Spotkamy się za kilkadziesiąt lat, wszyscy troje: ja, tata i ty. Kocham Cię.
Heath: Kocham Cię na swój własny, niezrozumiały sposób. I wybacz zachowanie Liam’a, nie chciał cię skrzywdzić. Wszystkiego dobrego w Nowym Jorku.
Nie mogę już dłużej czekać na spotkanie z przeznaczeniem, musicie mi wybaczyć. Aha, Jade: byłaś najlepszą przyjaciółką, jaką miałam. Nie zapomnij o tym, nigdy.”
Nigdy.
Nigdy.
Nigdy.
Nigdy nie zapomniałam o Valerie ani o Liam’ie. Nawet teraz, gdy minęło 5 lat.
A wiecie co jest najgorsze? Że nikt z nas nawet nie pomyślał o tym, że ona będzie chciała wrócić do prób samobójczych. To nasza wina. Byliśmy zbyt zajęci sobą, żeby dostrzec, że tylko udaje szczęście. Ale niestety, czasu nie cofniemy.

Co się wydarzyło z resztą?
Po śmierci Liam’a chłopaki nie szukali dla niego zastępstwa w zespole. Dopiero jakiś rok temu wrócili do tworzenia muzyki, musieli się pozbierać. W międzyczasie…
Louis i Olive oraz Harry i Jeanette mieszkają razem. Ich „czworokącik” jest dziwny, ale skoro to im odpowiada, nie mam nic przeciwko. Lou i Olive są małżeństwem, natomiast Hazza i Jean planują ślub.
Blair i Zayn mają jedno dziecko, a drugie w drodze. Nie pobierają się ze względów religijnych: Blair jest katoliczką, a Zayn muzułmaninem. Mimo wszystko kochają się, a Cast nadal robi karierę.
Heath, z tego co wiem, zaręczył się z Danielle Peazer. Widzicie, jak los potrafi złączyć ludzi?
A co ze mną i Niall’em? Wychowujemy razem Primrose, która na razie nie wie, że nie jesteśmy jej biologicznymi rodzicami. Jednak kochamy ją jak swoją córkę i to jest najważniejsze.

______________________________________________________________

Witajcie. To już koniec tego opowiadania, ale... nie bloga. Postanowiłam dodać kilka dodatków, coś jak w Room 317. Będę Was o nich informować, nie musicie się martwić ;) Jutro spodziewajcie się 1 rozdziału na FBI-Direction. Kto chce być tam powiadamiany, niech pisze w komentarzy ;)
Na koniec opowiadania chciałabym zaznaczyć kilka osób, które w dużej mierze pomagały mi w tworzeniu:
- Dands - mojej najlepszej przyjaciółki, która w opowiadaniu 'była' Jade. Wiele razy to powtarzałam, ale powtórzę milion pierwszy: Kocham Cię i dziękuję za wszystko ♥
- Veronique - znamy się i przyjaźnimy ponad rok i niedługo (30 czerwca) się spotkamy (taaaak, będzie HORAN HUG ;*). Zawsze mi pomagasz i mnie wspierasz. Kocham Cię i również dziękuję za wszystko ♥
- Moni - która w opowiadaniu 'jest' Blair. Jesteś chyba najdłużej (oprócz Veronique) znaną mi Directionerką. No i twój fangirling na pewną osobę, haha ;) Jesteś kochana ♥ DZIĘKUJĘ!
- Żan - w opowiadaniu 'jest' Jeanette. My spotkamy się w sierpniu. Party hard będzie, wiadomoooo <3 LOVE YOU ŻONO! DZIĘKUJĘ!
Tak, dla tych osób największe podziękowania, ale i również dla stałych czytelników: Susanne, Ronnie, Claudii, Juliet, Natalia(HORAN, MOJA ŻONA), Nata(mamusia:D), Avicii, torallisx3 Pam, MrHappyDreaming, Mrs. Malik, ScaredGirl, Van, Ifi, Carrie, Ola Zuba, UbNormal_95 oraz wielu innych (a jest was 62 obserwujących i... z ankiety wychodzi, że 100 osób czytających!)
MASSIVE THANK YOU ♥
dziękuję za te prawie 4 miesiące wspólnych emocji, naprawdę. jesteście najlepsi. mam nadzieję, że na FBI-Direction będzie zaglądało tyle samo osób ;)
@MargaaStyles xx

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Rozdział 24: "It's a small crime and I've got no excuse…"

music: Damien Rice - 9 Crimes

(perspektywa Liam’a)
28 luty 2013
Szykowałem kąpiel dla Primrose, podczas gdy moja żona ją karmiła. Spojrzałem na nie z uczuciem. Prim przyssała się do butelki, otwierając szeroko swoje ciemne oczka i wtulając się w swoją mamę. Valerie natomiast miała łzy i podenerwowanie w oczach, była blada i zmęczona. Gdy skończyła karmić, wziąłem od niej małą, wykąpałem i położyłem spać. Tymczasem ona poszła w milczeniu na strych. To był kolejny raz, kiedy jakby miała dosyć naszej córki. Miałem nadzieję, że to tylko ta słynna depresja poporodowa, a nie nic poważniejszego. Usiadłem więc sam przed telewizorem i zacząłem oglądać po raz setny „Facetów w czerni”.
(perspektywa Valerie)
Była północ. Siedziałam na podłodze na strychu, zbierając myśli. Myśli o tym, co przeszłam przez ostatni rok. Moje 20 urodziny. 20 marnych lat, spędzonych nad cierpieniem, z nielicznymi chwilami szczęścia. Popijając zdecydowanie przesłodzoną herbatę, wpatrywałam się w granatowe niebo za otwartym oknem. Do pokoju wiało chłodne, lutowe powietrze, ale byłam okryta kocem, więc mało mi to przeszkadzało.
Dwumiesięczna Primrose spała smacznie piętro niżej w swoim łóżeczku z pluszakami z Toy Story dookoła siebie, nieświadoma postanowienia swojej matki, która zaczęła ronić łzy na świeże, zakrwawione rany.
Usłyszałam dobrze znane mi kroki. Schowałam dłonie w fałdy koca i wtuliłam się w ciepłe ciało Liam’a, który usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Widzę, że się pocięłaś. Krew spływa na podłogę – odparł z lekko łamiącym się głosem. – Nie bierzesz leków, prawda?
- Nie – pokręciłam głową. – To moje największe marzenie, Liam – spojrzałam mu w oczy.
- Dlaczego chcesz się zabić? – spytał, nie kryjąc płaczu i załamania.
- A dlaczego ty nie chcesz się zabić? – odparłam po dłuższej chwili wahania, a łzy spływały mi po policzkach.
- Żeby żyć.
- A ja chcę się zabić po to… żeby umrzeć – pociągnęłam nosem. - To ten moment… mam odwagę. Zobaczysz, zrobię to – pokiwałam głową.
- Naprawdę aż tak nas nienawidzisz? Mnie, Prim? – spytał.
- Nie, ja… ale ja muszę. MUSZĘ – prawie syknęłam, a on wyszedł z pokoju, zostawiając mnie z moimi żyletkami.
(perspektywa Liam’a)
Czy chciałem umrzeć? Nie.
Czy mógłbym żyć bez niej? Również nie.
To była najtrudniejsza decyzja w moim prawie 20-letnim życiu. Decyzja o samobójstwie. Nie widziałem innego wyjścia. Za Valerie poszedłbym i w ogień, a to, że jest chora… Ale jej się nie dało wyleczyć. To było jej przeznaczenie. I od teraz również moje.
Miałem ostatnią godzinę życia. Wykorzystałem ją na spisanie krótkiego listu dla naszych rodzin i przyjaciół. Ostatni raz pocałowałem Prim w policzek, delikatnie, żeby jej nie obudzić. Obejrzałem nasze wspólne zdjęcia – pierwsze, zeszłoroczne, w Milkshake City, później kilka z Conlig, ślubne, kilka z naszą córeczką… Nie mogłem sobie przypomnieć, jaki byłem, zanim ją poznałem. Była sensem mojego życia. A jeśli umiera sens życia, umiera i dusza. Nie mogłem żyć bez duszy. Więc wolałem w ogóle nie żyć…
(perspektywa Valerie)
Po godzinie wrócił, trzymając coś za plecami. Gdy usiadł obok mnie, najpierw pocałował mnie w głowę, a potem pokazał 2 buteleczki z tabletkami. Tymi samymi, które zabrał mi w dniu, w którym pierwszy raz wyznał mi miłość.
- Nie wyrzuciłeś ich? – wyszeptałam.
- Nie – pokręcił głową i wyjął jakąś kartkę z kieszeni. – Chcesz dodać coś od siebie? – pokazał mi, a ja podyktowałam mu, co ma napisać.
- Naprawdę zrobisz to ze mną? Dla mnie? – wychrypiałam ledwo słyszalnie, a on pokiwał głową. – Kocham cię -  chwyciłam zakrwawionymi i trzęsącymi się dłońmi jego twarz i pocałowałam jego ciepłe, znajome wargi, które zawsze dawały mi tyle przyjemności.
Każde z nas chwyciło pudełko tabletek. W kącikach jego oczu widziałam łzy. Ale nie umiałam inaczej. Musiałam odejść. Wysypaliśmy zawartość każdego pudełka na dłoń, a potem zjedliśmy je, popijając na zmianę moją przesłodzoną herbatą.
Położyliśmy się na zakrwawionym od mojej krwi kocu i przytuleni zasnęliśmy na wieczność.

___________________________________________________________
To już ostatni rozdział. Widzimy się za 30 komentarzy w Epilogu. Dodawajcie je, ale powoli. Lubię czekać z dodaniem rozdziału, to buduje napięcie, mimo iż... tu już nie ma czego budować, prawda?
Rozdział z dedykacją dla mojej stałej czytelniczki, Susanne(@lonelycarrotx), której dedykację "wiszę" od kilku rozdziałów. Dziękuję Ci za wszystkie komentarze i miłe słowa na Twitterze ♥
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
@MargaaStyles x

czwartek, 14 czerwca 2012

Rozdział 23: "Primrose"

(perspektywa Liam’a)
Za niecały miesiąc Valerie wychodzi z kliniki. Cały czas zastanawiam się, dlaczego nie pozwalają mi jej odwiedzać, ale skoro tak jest dla niej najlepiej, to koczuję między Londynem, Wolverhampton, a Conlig. Nie chciałem być sam w domu w Bangor, od zawsze widziałem nas tam razem. I nosiła nasze dziecko. No, może nie nasze, zważywszy na to, co zobaczyłem na tym nagraniu…
Nagranie. Zaraz po wiadomości o przewiezieniu Valerie do Londynu, pojechałem do Heath’a. Już nie pamiętam skąd miałem adres, ale trafiłem. Otworzył mi prawdopodobnie jego brat, a ja po prostu wparowałem do środka i dałem pakującemu się Somerhalder’owi po mordzie. Raz, drugi, trzeci… a on mi oddawał. Jego brat, mimo iż wyglądał na najaranego, rozdzielił nas.
- Wiesz za co -  otarłem rękawem krew z nosa i wyszedłem z ich domu. Już dość krzywdy wyrządził. Moja żona nie miała racji w osądzaniu jego: był skurwielem w czystej postaci. Mógłby być jego definicją. Nie żałowałem tego, ani trochę.
(perspektywa Valerie)
- Wypisujemy cię – stwierdził Jeremy. – Twój układ nerwowy jest w normie, psychologicznie też nie masz zaburzeń. Po prostu bierz te leki 2 razy dziennie przez miesiąc i będzie dobrze.
- Dzięki, Jer. Nie no, serio. Tylko gdzie ja mam wracać? – spytałam.
- Zameldowana jesteś w Bangor, więc…
- Nie mogę tam wrócić, nie po tym co się stało – pokręciłam głową.
- Oto wypis, a tu leki – westchnął, podając mi papierek i buteleczkę z lekiem. – Masz 3 godziny na spakowanie się i opuszczenie kliniki – dodał, a ja wyszłam z jego gabinetu. W końcu oddał mi telefon, więc mogłam zadzwonić po kogoś, żeby po mnie przyjechał. Pierwsza osoba, o której pomyślałam, to Harry. Wybrałam jego numer z pamięci telefonu i czekałam, aż odbierze. Odebrał. W tle było słychać stłumiony pisk Jeanette.
- Cześć, Harry. I Jean – wyszczerzyłam się sama do siebie.
- Gdzie przyjechać? – spytał od razu.
- Klinika Odwykowa imienia Maksymiliana Kolbe – wyrecytowałam. – Gdzieś tak za godzinę, ok? Muszę się jeszcze spakować i pożegnać z koleżankami – wyjaśniłam.
- Tęskniliśmy za tobą – powiedział ni z tego, ni z owego.
- Ja za wami też – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Do zobaczenia – dodałam i rozłączyłam się.
We wspólnym salonie aż wrzało od emocji. Podeszłam do Vanessy i spytałam, o co chodzi.
- No bo za godzinę przyjeżdża tu Demi Lovato! – uśmiechnęła się.
- Jesteś Lovatic? – spytałam.
- Tak. Dlatego pozwoliłam się oddać terapii – stwierdziła. – Skoro ona daje radę, to dlaczego ja nie? Co za różnica, czy to bulimia, samookaleczanie czy nimfomania? Z każdego nałogu da się wyjść.
- Wiem – a potem oddzwoniłam do Harry’ego, żeby jednak przyjechał za 3 godziny. Po spakowaniu się, zeszłam z torbą na dół, gdzie była ustawiona mała scena i krzesła dla nas. Usiadłam obok Van. Po kilku minutach do pokoju weszła Demi. Wszystkie powitałyśmy ją gromkimi brawami.
- Cześć dziewczyny, jestem Demi – powiedziała do mikrofonu. – Wiem, zabrzmiało jak na grupowej terapii, co? – zaśmiała się. – Dobraaa… najpierw krótki występ, a później opowiem wam coś, ok.? – spojrzała po nas, a my pokiwałyśmy zgodnie głowami.
Piosenkarka zaśpiewała Skycraper i Unbroken. Miała naprawdę genialny głos, który zawsze podziwiałam. Potem zabrano mikrofon, a ona spytała, czy możemy usiąść w kole. Zgodziłyśmy się. Lovato usiadła razem z nami i opowiedziała swoją historię, którą już znałam ze „Stay Strong”. Siedziałam dosłownie obok niej. Gdy skończyła opowiadać, spojrzała na mnie:
- Dziewczynka czy chłopiec? – uśmiechnęła się.
- Nie wiem, ale chcę, żeby to była niespodzianka – pogłaskałam swój ogromny brzuch i spojrzałam jej w oczy. – Jestem Valerie, właśnie mnie wypisali, ale zostałam na spotkanie z tobą – podałam jej dłoń. Później każda z nas mówiła o swoim problemie, a na koniec pomodliłyśmy się wspólnie o zdrowie i opiekę Bożą. I gdy powiedziałyśmy „amen”, do salonu wparowali Harry i Jeanette. Styles oczywiście wywołał poruszenie, chodź nieduże.
- Dziewczyny, miło było was poznać. Zwłaszcza ciebie, Vanesso – uściskałam ją. – I dziękuję ci, Demi. Z całego serca. Mogę prosić o autograf? – podałam jej książeczkę z płyty Unbroken, którą akurat posiadałam.
- Jasne – uśmiechnęła się i machnęła podpis. – Pozostań silna – dodała.
- Postaram się – kiwnęłam głową i przytuliłam ją, a potem Jean i Harry wzięli autografy(a Demi i od Harry’ego) i wyszliśmy z kliniki.
- Tylko nie wieźcie mnie do Bangor, błagam.
- Polecisz ze mną samolotem i przenocujesz jedną noc, a potem wrócisz do domu – uścisnęła mnie przyjaciółka, a ja odwzajemniłam uścisk.
I tak się stało: Harry zawiózł nas na lotnisko(gdzie na pożegnanie nie szczędzili sobie czułości), potem godzinny lot, kolacja i noc u Jeanette, a potem…
- Jest Liam w domu? – spytałam, gdy szłyśmy spacerem do naszego domu.
- Pewnie tak, a jak nie, to na zakupach – wzruszyła ramionami.
- Boję się spotkania z nim – wyznałam, przegryzając wargę.
- Nie masz czego – wzruszyła ramionami, a gdy byłyśmy już pod domem, wróciła do siebie. Robiąc głęboki wdech weszłam do środka. Wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętałam. Tutaj czułam się jak w domu. Weszłam do kuchni i usiadłam na stołku barowym. I wtedy zabolał mnie brzuch, jakbym miała okres. Ale to niemożliwe, bo… szybko chwyciłam z blatu laptop i sprawdziłam w Internecie: cholera jasna, zaczynają się skurcze. Nie były regularne, ale bolały jak cholera. Zaczęłam się pakować do szpitala, robiąc przerwy, gdy bolało. Po godzinie do domu przyszedł Liam. Spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami, a ja nie miałam czasu na poważne rozmowy:
- Ja mam skurcze. Musimy jechać do szpitala – westchnęłam i usiadłam, bo bolał mnie kręgosłup.
- Co ile masz skurcze?
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Miałem zostać ojcem, edukowałem się – wywrócił oczami. – Co ile?
- Nie wiem, gdzieś 8 minut…
- Masz rację, jedziemy – chwycił kluczyki od swojego auta(które musiał kupić, gdy byłam w klinice), pomógł mi wsiąść, wziął moją torbę z rzeczami i pojechaliśmy do szpitala. Tam odeszły mi wody płodowe. Wszystko mnie bolało i zaczęłam wymiotować, ale lekarze stwierdzili, że to normalne przy porodzie.
Potem przewieźli mnie na porodówkę, gdzie miałam urodzić. Mimo wszystko chciałam, żeby Liam był przy mnie. Kochałam go i kochałam to dziecko. Byli – oprócz mojej mamy – moją najbliższą rodziną, mimo iż do tej pory nie była pewna, czyje ono będzie. Po pół godziny bolesnych skurczy usłyszałam płacz dziecka. Potem musiałam urodzić łożysko, ale to było mniej męczące. Dowiedziałam się tylko tyle, że była to dziewczynka, a później zabrali ją do mycia i badania. Mnie również umyto od pasa w dół, a potem przewieźli mnie na salę, gdzie ze zmęczenia po prostu zasnęłam.
(perspektywa Liam’a)
Po porodzie, mimo iż byłem silny, musiałem iść do toalety i zwymiotować. „Piła” w porównaniu z tym, to bajeczka dla dzieci. Żując miętową gumę dla zabicia odoru wymiocin, zaglądnąłem na salę mojej żony: spała, przykryta swoim ulubionym kocem. Obok jej łóżka było łóżeczko, w którym spała nasza córeczka. Zaglądnąłem do środka i oniemiałem: ułożyła się niemal identycznie jak jej mama i spała. Nie chcąc im przeszkadzać, postanowiłem zjeść lunch w McDonalds za rogiem. Po posiłku wróciłem do ich sali. Akurat Valerie karmiła małą piersią. Po drodze z Maka kupiłem jej prymulki, mimo iż był środek zimy.
- Jakie śliczne, prawda? – wyszeptała do małej. – Tatuś się postarał o ładne kwiatuszki dla nas – dodała, a potem odsunęła ją od siebie i podała mi. – Ma twoje oczy – wyszeptała z dumą, jakby wiedziała więcej ode mnie.
- Ale resztę ma po tobie – uśmiechnąłem się i przytuliłem to małe ciałko do siebie, podczas gdy Valerie jadła swój lunch, który jej przemyciłem.
- Pielęgniarka pyta, jak ją nazwiemy.
- Katherine?
- Chcesz ją nazwać po mojej matce? Niedoczekanie twoje – pokręciła głową i spojrzała na kwiaty we flakonie. – A co powiesz na Primrose?
- Prim… śliczne jak ona – pocałowałem delikatnie małą w delikatny policzek i odłożyłem śpiącą do łóżeczka. Nagle ni z tego, ni z owego moja żona zaczęła płakać. Usiadłem obok niej na krześle i objąłem ramieniem, ale ona je odepchnęła.
- Po co ta gra, Liam? Wiem, co o mnie myślisz i nie jest to nic pozytywnego. Więc po prostu nas zostaw, dobrze? Po prostu… odejdź.
- Chcesz tego? – spytałem ostrożnie, a ona pokręciła przecząco głową. – Ja też nie. Kocham was. Obie – uniosłem jej podbródek i spojrzałem w jej szmaragdowe oczy. – Zawsze i na zawsze – dodałem i pierwszy raz od pół roku ją pocałowałem. Jej usta były słone od potu i łez, a jednocześnie tak delikatne i znajome. Odwzajemniła pocałunek i wplątała palce w moje włosy. Byliśmy szczęśliwą rodziną. W końcu nam się to udało…
(perspektywa Blair)
- Słuchaj tego: Zayn rozstał się ze swoją dziewczyną, piosenkarką Blair Cast, ponieważ ta zostawiła go, wyjeżdżając w trasę – przeczytałam Will’owi w tourbusie i parsknęłam śmiechem. – Ta, jasne, a ja jestem Królowa Matka.
- A ja Książe Ze Bajki.
- Mówi się Z bajki.
- W Shrek’u nie – odgryzł się, a wtedy zadzwonił mój telefon:
- Halo?
- Valerie urodziła zdrową córeczkę. Ma na imię Primrose i…
- O Boże, Liam – niemal pisnęłam. – Dasz mi ją do telefonu?
- Właściwie to jestem w sklepie i kupuję łóżeczko dla małej. Jezu, żeby przez pół roku nie pomyśleć, to naprawdę.
- No to do ciebie niepodobne, ale w sumie to też nasza wina, mogliśmy ci przypomnieć – zaśmiałam się. – Ile waży, mierzy?
- 3kg, 50cm. Po prostu książkowo – odpowiedział z dumą. – Jaki kolor łóżeczka lepszy?
- Dla dziewczynki? No chyba różowy, co nie?
- A nie mogę kupić z Toy Story?
- A to już się pytaj Valerie
- Dobra, jeszcze obdzwonię resztę, pa – rozłączył się, a przez całą rozmowę Will mi się dziwnie przyglądał:
- No co? – wywróciłam oczami.
- Dobrze słyszałem, że nazwali ją Primrose? – uniósł brew.
- Mhm, a coo… Aaa. Twoja mama. Racja – pokiwałam głową i spojrzałam za okno. Świeciło słońce, ale nie było duszno. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie i położyłam nogi na stole.
- Na tym się je – jęknął Josh Devine, mój perkusista. Tak, ten sam Josh, który gra z 1D.
- Cicho – rzuciłam w niego jakimś papierkiem leżącym na fotelu.
Przebywanie z samymi chłopakami dodało mi pazura na koncertach. Nigdy nie byłam mega chłopczycą i nigdy nie mam zamiaru nią zostać, aczkolwiek przebywanie z nimi bardzo pomagało mi scenicznie, serio.
- Jest jakieś piwo w lodówce? – podrapał się po tyłku Mark, gitarzysta, wychodząc w samych bokserkach z „części sypialnianej”.
- Weź się umyj na stacji, bo śmierdzisz – zmarszczyłam nos i zobaczyłam, że Zayn dzwoni do mnie na Skype. Szybko podleciałam do laptopa, ale niestety, Josh odebrał pierwszy i zaczął opowiadać głupoty o moim pseudoromansie z Mark’iem i jakże to my namiętne fetysze teraz uprawiamy. Usiadłam obok niego i walnęłam go pięścią w krocze, aż upadł pod stół i zaczął się wydzierać.
- Cześć kochanie – powiedziałam jakby nigdy nic do Malik’a, którego widziałam na ekranie.
- Czy ty go…?
- Tak – wywróciłam oczami. – Josh, zbieraj się z podłogi, jak chcesz lizać mi stopy, to potem – parsknęłam śmiechem i pomogłam perkusiście wstać.
- Dokładnie jak nasz tourbus – usłyszałam głos Hazzy.
- Siema Styles! – krzyknęłam.
- Dobra, może mały ogar? – zasugerował delikatnie Zayn.
- Ok, ok. – poprawiłam włosy i uśmiechnęłam się słodko. – Słyszałeś, Valerie wyszła z kliniki i od razu poszła do szpitala i urodziła dziewczynkę i…
- Rany, jak ja za tobą tęsknię – westchnął, a mi zaszkliły się oczy.
- Ja za tobą też – posłałam całus do kamerki, a siedzący naprzeciwko Devine już chciał rzucić sarkastyczną uwagę, ale pogroziłam mu szpicem buta, więc usiadł obok Will’a i zaczęli grać oglądać jakiś film w telewizji.

________________________________________________________
No, to przedostatni rozdział. A potem dodam epilog. A potem zacznę pisać FBI-Direction, opowiadanie kryminalne z 1D jako agentami FBI ;)
Rozdział z dedykacją dla WSZYSTKICH Directionerek, jakie poznałam przez Internet: Veronique, Żan, Moni, Ronnie, Juliet, Kasi, Klaudii i wielu innych. Uwiebiam Was, wiedzcie o tym! ♥
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
@MargaaStyles xx

czwartek, 7 czerwca 2012

Rozdział 22: "Put under the pressure of walking in your shoes..."

(perspektywa Valerie)
Spojrzałam na lekarza z szeroko otwartymi oczami. Podał mi kartkę z wynikami, a ja dotknęłam swojego brzucha. Racja, urósł trochę, ale…
- Przez ten cały czas miałam okres. To niemożliwe – pokręciłam głową.
- Widocznie płód ułożył się tak, że krew miesiączkowa mogła przepływać.
- Ale to niemożliwe. Ja nie mogę być w ciąży, nie teraz… Nie tutaj – pogłaskałam dłonią swój brzuch, a potem spadł na niego potok łez. Jeremy i pielęgniarka zostawili mnie, zamykając w sali na klucz, a ja położyłam się i pozwoliłam łzom płynąć. Co innego miałam zrobić? Liam widział moją seks taśmę. Nie udało mi się zakończyć życia. Jestem w trzecim miesiącu ciąży… Trzecim. A kiedy byłam z Heath’em… Czerwiec, maj, kwiecień… Ale z Liam’em byłam krótko potem. Świetnie. I jeszcze nie wiem kto jest ojcem. Zamknęłam oczy i pod wpływem płaczu i leków odpłynęłam.
(perspektywa Louis’a)
Po powrocie ze szpitala przyszedłem do domu i zapukałem do drzwi pokoju Harry’ego, a potem od razu wszedłem do środka:
- Co robisz? – spytałem, gdy on siedział przy kompie.
- A nic, Twitter i te sprawy – wzruszył ramionami i odwrócił się twarzą do mnie. – Jak Valerie?
- Musi tam zostać pół roku, jest naprawdę… naprawdę chora – pokręciłem głową, wzdychając.
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Pamiętasz, jak ci się strasznie podobała, zanim ją poznaliśmy?
- Kto powiedział, że przestała? – śmiesznie poruszyłem brwiami, a potem machnąłem ręką i spoważniałem. – Chyba jestem gotowy, żeby wyznać, co czuję do Olive, wiesz?
- I jesteś tego pewien?
- Tak, Harry, jestem.
- Ok., ale zanim co… - wstał z krzesła i zamknął drzwi na klucz. – Masz mnie – pocałował mnie delikatnie.
- Kocham cię, Harry – wyznałem i podczas kolejnego pocałunku rozchyliłem wargi, abyśmy mogli cieszyć się francuskim pocałunkiem.
- Ja też cię kocham, Louis. Zawsze będę – wyznał, a potem kontynuowaliśmy całowanie.
Następnego dnia poszedłem do Olive, która akurat miała wolne i otworzyła mi w samym bikini.
- Widzę, że przeszkadzam? – uniosłem brew, uśmiechając się.
- Nie, opalałam się po prostu – wzruszyła ramionami. – Wejdź – dodała, a potem poszliśmy do jej pokoju i usiedliśmy na łóżku.
- Wiesz… nie kocham Jade… - zacząłem.
- Mówiłam ci, zagrały emoc…
- …bo kocham ciebie – wziąłem głęboki oddech, czekając na jej reakcję. Najpierw szeroko otworzyła niebieskie oczy ze zdziwienia, a potem zmieszała się:
- Ale ty i Harry…
- On ma dziewczynę, ale mimo wszystko się kochamy. Znaczy zrozumiem, jeśli ty nie czujesz tego, co ja, ale… - ale ona już zatkała mi usta pocałunkiem. Od jak dawna nie całowałem kobiety? Pół roku? Więcej? Jej wargi całkowicie różniły się od warg Harry’ego, były delikatne, miękkie… i pachniała tak słodko: kremem z filtrem, truskawkami i papierosami.
- Ja też cię kocham, Louis – wyznała i jeszcze tego samego dnia doszliśmy do tzw. „drugiej bazy”.
5 miesięcy później, 11 grudzień 2012:
[ PODKŁAD: Linkin Park - Numb ]
(perspektywa Valerie)
- Jesz za pięciu, a nie za dwóch – zaśmiała się Vanessa, kręcąc głową, gdy siedziałyśmy na stołówce podczas lunchu. Od pięciu miesięcy przebywałam na terapii odwykowej… Od samookaleczania się, myśli samobójczych i papierosów. Z tym trzecim i tak musiałam odpuścić, nie chciałam zatruć dziecka. A kim była Vanessa? Byłą nimfomanką, która miała pokój zaraz obok mojego. Przyszła jakiś miesiąc po mnie i była w naprawdę kiepskim stanie. Miała partnera, swojego narzeczonego, ale dorabiała jako prostytutka. No, może „dorabiała” to nie najlepsze słowo, bo robiła to za darmo. W końcu gdy chciała rzucić się na pierwszego, lepszego faceta, wezwano policję i trafiła tutaj. Jest z nią lepiej, chodź wyznała mi, że podobno się masturbuje. Ja nie wnikam.
- Weź mnie nie strasz, że to jakieś czworaczki – otworzyłam szeroko oczy, kontynuując spożywanie steku. – Co słychać u Josh’a?
- Masz na myśli mojego BYŁEGO Josh’a? – uniosła brew. – Znalazł sobie inną. Wiesz, nie chciał mieć złej opinii w pracy – dodała ironicznie.
- Ciebie chociaż może ktoś odwiedzać – westchnęłam.
- Jeremy nadal nie pozwala na wizyty, hmm?
- Jakby to coś dało. Pobyłam sobie tydzień szczęśliwą mężatką i od tamtej pory żadnych wieści od Liam’a. Ja myślę, że on się załamał, wiesz? Jest wrażliwy, a to mogło go naprawdę zszokować…
- Nie, ja po prostu myślę, że Jeremy ci nic nie przekazuje. Nie martw się, obie jakoś z tego wyjdziemy – ścisnęła moją dłoń, a ja pokiwałam głową i wróciłam do jedzenia.
Po lunchu jak zawsze miałam terapię z Jeremy’m. Szczerze? Niezbyt je lubiłam. Już wolałam wyżalać się Vanessie.
- Co jest doktorku? – powiedziałam tonem królika Bugs’a.
- Dzisiaj nie będziesz rozmawiać ze mną, Valerie.
- Tylko ze mną – usłyszałam głos z drugiego końca pokoju. Siedziała tam moja mama, z poważnym, a jednocześnie zatroskanym wyrazem twarzy.
- Jeremy, nie mów mi, że jej wszystko powiedziałeś – pokręciłam głową.
- Musiałem.
- Nienawidzę cię.
- Nie ma za co – westchnął. – Zostawiam was same. Nie pozabijajcie się.
- Dam radę – mruknęła moja mama. – Cześć, Valerie.
- Cześć, mamo – wywróciłam oczami i usiadłam naprzeciwko niej. – To co, rodzinna terapia, tak? – prychnęłam.
- Nie. Po prostu… przypomnij sobie, czym cię denerwowałam. A potem wygarnij mi moje błędy – przełknęła ślinę.
Rozsiadłam się wygodniej i wspomnienia sprzed 4-5 lat powróciły:
Miałam niecałe 15 lat. Właśnie wróciłam ze spaceru z Jade, było koło 18. Rodzice byli w pracy, więc odrobiłam lekcje, pouczyłam się, a następnie zeszłam na dół i włączyłam telewizor. Jakieś pół godziny później mama wróciła z pracy(bo tata pracował tak, że miał dobę służby, a potem 2 doby wolnego) i zrobiła kolację. Zjadłyśmy ją, razem oglądając jakieś seriale.
- Odrobiłaś lekcje? – spytała po kolacji.
- Mhm – mruknęłam, przerzucając kanały. W międzyczasie mama umyła naczynia i posprzątała kuchnię. Po godzinie wróciła do salonu, gdzie czytałam gazetę.
- Może byś się pouczyła? A wychodziłaś dzisiaj w ogóle z domu? W ogóle się nie ruszasz z tej kanapy, tylko tłuszcz ci się odkłada! A jak już tak siedzisz, to mogłaś posprzątać w pokoju, zawsze masz taki syf na biurku!
Nie odpowiedziałam. Nie miałam nawet już siły. Po prostu poszłam na górę do pokoju i po raz kolejny się pocięłam.
Kolejne wspomnienie.
4 września 2008. Akurat oglądałam przesłuchania do piątej edycji brytyjskiego XFactor’a. Miał zaśpiewać 14-letni(a rocznikowo 15-letni) Liam Payne. Ale nie dane mi było go posłuchać, bo tata po prostu chamsko wyłączył mi telewizor.
- Co jest?! – krzyknęłam.
- Nie zmyłaś naczyń.
- No i? – uniosłam brew. – Mówiłam ci, brzydzę się tego, tak jak i pająków – wyjaśniłam. – Więc oddaj mi pilot, bo leci XFactor…
- Nie będzie żadnego XFactor’a dopóki nie zmyjesz naczyń – dodała mama, wchodząc do salonu.
- Tak? No to obejdzie się! – prychnęłam. I znowu się pocięłam.
I kolejna scena, tym razem miałam 17 lat, był 11 grudnia 2010.
- Wiesz, że Jade jutro wyjeżdża? Jennifer mi mówiła – powiedziała mama, gdy leżałam na kanapie z gorączką i oglądałam finał XFactor. Bardzo liczyłam, że wygrają One Direction, wysłałam już chyba ze 100 SMS-ów.
- Nie obchodzi mnie to – pociągnęłam nosem i wysłałam kolejnego SMS’a. Mama usiadła obok mnie i spojrzała w ekran.
- Przecież oni już to śpiewali, prawda? – zauważyła.
- Tak, ale to był ich pierwszy wspólny występ i chcieli jakby… odtworzyć magię tej chwili. Znaczy tak mi się wydaje – wyjaśniłam. – A po za tym Torn jest świetne – dodałam i upiłam łyk herbaty stojącej na stoliku.
- Po finale się pouczysz, masz sprawdziany…
- Mamo, ja przed Świętami nie wrócę do szkoły – jęknęłam, a ona tylko westchnęła. Wiedziała, że mam doła z powodu wyjazdu i kłótni z Jade. Potem sprawa jeszcze się pogorszyła, gdy One Direction jednak nie wygrali. Byłam zdruzgotana. Może to głupota, ale… po prostu nie chciałam, żeby to się skończyło. Ta ich przyjaźń, ich występy…
„Dla tych chłopaków to dopiero początek” – odparł po ich odejściu Simon Cowell. Reszty finału nie oglądałam. Weszłam na Twitter, gdzie jakiś tydzień wcześniej poznałam Blair i Jeanette i zaczęłam z nimi pisać. One też dziwiły się, jak chłopaki mogli odpaść. Wtedy jeszcze Blair nie mówiła nam, że Simon to jej wujek, bo w sumie sama o tym nie wiedziała. Dowiedziała się dopiero w połowie 2011 roku.
I luty 2011. Szkolna dyskoteka. Do tańca poprosił mnie Heath Somerhalder, z którym byłam w klasie w sumie od podstawówki, ale nigdy za nim nie przepadałam. Nikt nie przepadał. W tańcu spytał, czy chcę wyjść na papierosa. Zgodziłam się. I od tamtej pory, aż do trafienia do szpitala, paliłam. Zakumplowaliśmy się, a w sierpniu po jego 19 urodzinach przespaliśmy ze sobą.
Oczywiście nie wszystko powiedziałam mamie. Tylko wyrzuty do niej, wyrzuty za to, że nigdy nie dała mi nic zrobić po swojemu, że chciała, żebym była taka, jak ona. Kilka łez mimowolnie wypłynęło z moich oczu, ale szybko je otarłam. Natomiast moja rodzicielka zalewała się łzami, niemal wyklinała na siebie. Pozwalałam jej na to, ale potem się złamałam i przytuliłam ją mocno.
- Cii… - uspokoiłam ją i odsunęłam od siebie. – Mamo… masz jakieś… wieści od Liam’a? – zaczęłam.
- Z tego co wiem od Jade, na razie mieszka w Londynie, z chłopcami – pociągnęła nosem.
- A co u reszty? Trzymają się?
- Jade zaczęła studia, Blair pozdawała wszystkie testy i teraz jest w trasie po Wielkiej Brytanii. Chyba teraz jest w okolicach Szkocji. Jeanette sporadycznie mnie odwiedza, często z Liam’em. On… on chyba się boi samotności. Jak nie jest w Londynie albo u swoich rodziców i sióstr w Wolverhampton, to zasypia u nas przed telewizorem i…
- Nie musisz, mamo, nie wysilaj się – ucięłam, a wtedy do pokoju wszedł Jeremy. – Mogę już iść? – i nie czekając na odpowiedź poszłam do swojego pokoju.

_________________________________________________________
Ten rozdział jest dla mnie wyjątkowy, kilka osób wie, dlaczego. W każdym razie jestem z niego dumna, mimo iż mało się dzieje, tyle ;)
Z dedykacją dla Dands i Veronique, dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Dziękuję Wam za wszystko. Kocham Was ♥
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
@MargaaStyles xx

niedziela, 3 czerwca 2012

Rozdział 21: "I'll tell you a long and boring story..."

(perspektywa Louis’a)
5 minut później siedzieliśmy na kanapie z parującymi kubkami w rękach, a moja przyjaciółka próbowała to wszystko ogarnąć:
- Myślisz, że się zakochałeś… w Jade.
- Tak mi się zdaje.
- Ok., jak to się stało?
- Pracowaliśmy razem, w nocy… i jak zaczęła śpiewać… Wyglądała tak… tak pięknie i słodko – rozmarzyłem się, mając przed oczami jej twarz.
- Kurczę, nie możesz kochać Jade! – pacnęła mnie w głowę.
- Jakbym nie wiedział! Niall to mój najlepszy kumpel. W życiu bym nie wyrwał laski kumplowi. A-a, ja nie z takich Olive! – tłumaczyłem się.
- Super. No to weź i zapomnij.
- Nie mogę! – jęknąłem, łapiąc się za głowę.
- Czemu nie możesz?
- Ok., słuchaj: już od kiedy byłem mały nie umiałem dusić uczuć w środku. Nawet gdybym chciał, nie daję rady. Kiedy coś poczuję na wierzch to wywalam, bo jak nie to we łbie mi coś trzeszczy!
- Ok., ok… cśś – pogłaskała moje ramię, uspakajając mnie. – Słuchaj. Ja nie wierzę, że kochasz Jade – spojrzała mi w oczy z przekonaniem.
- Nie wierzysz?
- Nie! Siedzieliście sobie razem, sami, w nocy… Na pewno senni… - dedukowała.
- Tak, byliśmy senni, to fakt – pokiwałem głową.
- I pisaliście piosenkę. No to zagrały emocje – wzruszyła ramionami.
- Aha. Jak nic – mruknąłem bez przekonania.
- Pamiętaj Louis, że Jade jest dziewczyną twojego kumpla. A ty masz już chłopaka.
- Taa, warto to pamiętać.
- Z samego rana… znowu będzie jak dawniej – ścisnęła moją dłoń.
- Taa… Na bank, Olive – wywróciłem oczami, a potem upiłem łyk napoju:
- Niezłe to kakao.
- Prosto z Belgii.
- To pewnie dlatego – pokiwałem głową z uznaniem.
- Mhm… - oblizała wargi. – Jeśli chcesz, możesz zostać, kanapa jest wolna. Ogarniesz myśli i w ogóle – dodała. – Ja idę spać w każdym razie. Dobranoc – pocałowała mnie w policzek i weszła po schodach, zapewne do swojej sypialni. A ja, zmęczony i wykończony pracą nad piosenką po prostu zasnąłem na kanapie.
(perspektywa Valerie)
( podkład: Sia - I'm In Here )
Tydzień po premierze album Blair podbijał wszystkie listy przebojów. Niemal każda piosenka była hitem. W sumie byłam z niej dumna, od zawsze wiedziałam, że ma talent. Wsłuchując się w jej wersję I’m In Here oglądałam zdjęcia ze ślubu na laptopie i wybierałam te, które wywołamy, podczas gdy Liam porządkował jeszcze jakieś rzeczy w „moim” pokoju na strychu.
- Hej, znalazłem coś na podłodze – zaciskał dłonie na małym przedmiocie, a ja wzruszyłam ramionami. – Odpal to, zobaczymy – powiedział i wcisnął pendrive w wejście USB. To trwało sekundy. Zorientowałam się, że to pendrive od Heath’a, z naszą seks taśmą. Widocznie miała włączony autoplay, bo już widziałam na ekranie… to było straszne. Nie mogłam nawet spojrzeć Liam’owi w twarz. Po prostu wybiegłam z domu i wsiadłam w pierwszy, lepszy autobus. Słyszałam, jak mnie wołał, ale łzy, wstyd i hańba były silniejsze od niego. Wiedziałam, że nie mogę mieć szczęśliwego życia. Bóg po prostu robi sobie ze mnie jaja.
Gdy dojechałam już do najwyższego budynku w Bangor, wjechałam windą na dach. Tam znalazłam kilka szkiełek z rozbitych butelek i pocięłam się nimi. Widok krwi i otwartych ran uspokajał mnie, ale ja pragnęłam tego więcej. Spojrzałam w dół. Nie. Najpierw wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Jade:
- Przekaż chłopakom… i dziewczynom… że ich kocham, ok.? Ciebie też kocham – łkałam.
- Valerie, co ty…?
- Żegnaj, Jade – rozłączyłam się. Stanęłam nad krawędzią budynku i… skoczyłam, nawet nie patrząc w dół. Budynek miał jakieś 10 pięter, nie było szans, żebym przeżyła. Powinnam była poczuć uderzenie, asfalt albo chociaż smak krwi w ustach. Nic tych rzeczy. Wylądowałam na siatce, którą rozłożyli strażacy, a potem szybko podbiegli do mnie lekarze z ambulansu i wpakowali do środka, przewożąc do szpitala. Nie, to nie tak miało być. Zaczęłam się rzucać, krzyczeć i piszczeć. Ostatnie co zapamiętałam, to Liam, ocierający łzę z policzka i wbijaną igłę w ramię.
(perspektywa Louis’a)
Przez cały tydzień nie mogłem zapomnieć o Jade. Jade, Jade, Jade… To jedyna osoba, która chodziła mi po głowie. Musiałem jej w końcu wyznać, co czuję, jakkolwiek źle by to zabrzmiało. Właśnie miałem wejść do jej kamienicy, kiedy ona wybiegła spanikowana.
- Co się stało? – spytałem.
- Valerie… Valerie znowu kurwa chce się zabić! Musimy jechać do szpitala, do Bangor, Liam do mnie dzwonił – latała wokół mnie jak wściekła osa.
- Uspokój się – złapałem ją za ramiona.
- A co ty tu tak właściwie robisz? – spytała.
- Lepiej zadzwońmy, co z Valerie – wymigałem się od tematu, chwytając za telefon. Okazało się, że nie doznała żadnych głębszych urazów fizycznych, ale musieli ją skierować na oddział psychiatryczny. Mieliśmy Liam’a cały czas na głośniku, więc gdy tylko skończył mówić, Jade prawie zemdlała. Ledwo się trzymała na nogach, była blada i zszokowana. – Hej, ona z tego wyjdzie, tak?
- Tak – pokiwała głową, a po jej policzkach spłynęły dwie, wielkie łzy. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem. I co poczułem? Nic. Po prostu przyjacielski uścisk. Co było dosyć dziwne, zważywszy na to, że za każdym razem, gdy Olive całowała mnie w policzek… nie, Louis. Wyraźnie ci dała do zrozumienia, że chce tylko przyjaźni. To nie Jade kochałem. Tylko Olive. Po prostu obie są niebieskookimi blondynkami, a mój niedorozwinięty mózg nie ogarnął, na którą jak reagować. Nie ma to jak być idiotą, hmm.
(perspektywa Valerie)
Obudziłam się w białej sali, tej samej, w której leżałam, gdy uderzyłam się w głowę. Przewieźli mnie do Londynu. Ale po co? Czy było ze mną aż tak źle? Po co w ogóle przyjechali, na jasną cholerę ktokolwiek ich wzywał! Już chciałam wstać, kiedy zauważyłam, że jestem przywiązana do łóżka. No to zajebiście po prostu. Wzdychając zobaczyłam, że ktoś stoi za moimi drzwiami. Wytężyłam słuch i usłyszałam głos Zayn’a oraz chyba któregoś z lekarzy.
- Kiedy ją wypuścicie?
- Za jakieś… pół roku, minimum. Zaburzenia afektywne dwubiegunowe to poważna choroba psychiczna, wymaga leczenia szpitalnego. Przez te pół roku ona musi przebywać tylko i wyłącznie w towarzystwie lekarzy i pielęgniarek. Nie może zobaczyć nikogo z was, przykro mi.
- Nie dajcie jej się zabić, błagam was – usłyszałam szloch Jade i naprawdę miałam ochotę rozwalić to łóżko, podejść i ją przytulić. Ale nie mogłam, niestety.
- Nie damy, panno DeFines, mamy tu najlepszych brytyjskich psychologów i psychiatrów. Niedługo powinna się obudzić. Musieliśmy ją uśpić, bo za bardzo by się rzucała podczas badań i zakładania opatrunków – wyznał. – A teraz przepraszam, ale idę jej podłączyć kroplówkę z nową dawką leku. Do widzenia państwu.
- Do widzenia – mruknęła większa grupka osób, a następnie słychać było, jak się oddalają. Do mojej sali wszedł lekarz.
- Witaj Valerie, jak się czujesz? – spytał, patrząc w moją kartę pacjenta.
- Nie to planowałam, skacząc z budynku. Jak się nazywasz? – spytałam doktora. Skoro on od razu mówił po imieniu, to ja też.
- Jeremy – przedstawił się. – Jestem twoim głównym psychiatrą. Wiesz co to są zaburzenia…
- …afektywne dwubiegunowe? Tak, wiem. Ale ja na pewno na to nie choruję. Możesz mnie chociaż odwiązać?
- Aaa, tak – mruknął i odpiął pas, który przyszpilywał mnie do łóżka. Usiadłam i spojrzałam mu w oczy:
- Nie jestem chora psychicznie. Po prostu daj mi odejść, proszę.
- Naprawdę chcesz się zabić? Dlaczego? Co cię do tego skłania? Twój mąż powiedział mi, że już wcześniej próbowałaś się zabić…
- Liam tu jest?
- Nie. Dzwonił do mnie, jest w Bangor.
- Aha – mruknęłam.
- No więc…?
- Opowiem ci długą i nudną historię. Usiądź – jak powiedziałam, tak też zrobił. - Odkąd skończyłam 4 lata, chciałam być baletnicą. Mama zapisała mnie na balet, co w sumie na dobre jej wyszło. Wygrywałam wszystkie konkursy, brałam udział w przedstawieniach. Byłam najlepsza – uśmiechnęłam się na samą myśl o tym. – Ale w 2001 roku podczas próby skręciłam kostkę. Olałam to, a ona puchła coraz bardziej. Gdy poszłam do lekarza, nastawił ją i było ok. Tak mi się wydawało. Bo użył brudnych narzędzi i przestałam czuć moją stopę. Po przewiezieniu do szpitala było tylko coraz gorzej. To się rozprzestrzeniało, aż do uda. W końcu rodzice postanowili: amputacja. Nie wiedziałam, co znaczy to słowo, ale mama przed operacją przeprowadziła ze mną poważną rozmowę. Nigdy więcej miałam nie zatańczyć – pokręciłam głową. - Mimo bycia zaledwie 9-latką wiedziałam, że to będzie mój zawód. Tancerka baletowa. A gdy już skończę karierę, będę uczyć małe dziewczynki. Ale nie dane mi było. Po operacji wiedziałam, że zawsze mi będzie czegoś brakować. Dzieciaki w szkole, które zawsze się ze mnie nabijały, milkły, gdy tylko mnie widziały. Byłam dla wszystkich powietrzem. Dopiero mając jakieś 11 lat sytuacja się ustabilizowała i zaczęłam znowu przyjaźnić się z Camille. To był duży błąd, za który zapłaciłam rok później, gdy zaczęła wykorzystywać moje sekrety do własnych celów. Coś w stylu „zrób to i to, albo powiem to i to”. Ale w grudniu 2004 roku zaprzyjaźniłam się bliżej z Jade, która była dla mnie po prostu koleżanką z klasy. Gdy miałam 14 lat, mama wypominała mi, że jestem gruba. Niezaradna. Albo głupia, mimo średniej ponad 5.0. Może nie mówiła mi tego wprost, ale czepiała się o każdy szczegół mojego życia. Tata był nie lepszy. Na początku to olewałam, ale powoli zaczynałam mieć tego dosyć. Pierwszy raz pocięłam się zaraz po moich 15 urodzinach. Nikt tego nie zauważał, bo nosiłam bluzki z długimi rękawami i bransoletki. I tak zleciało, aż do wyjazdu Jade do Londynu. Przespałam się z chłopakiem imieniem Heath, zaczęłam palić papierosy, zadawać sobie coraz głębsze rany. Resztę historii pewnie powiedział ci Liam. A teraz rozmawiam tu z tobą, Jeremy. I wiesz co? Wcale nie czuję się lepiej – skończyłam swój monolog, popijając wodę ze stolika obok łóżka.
- Ale mimo wszystko wyżaliłaś się, nie siedzi to już w tobie – stwierdził i podłączył mi nową kroplówkę. – Poleżysz w łóżku z tydzień, przyjmując te leki, a potem zostaniesz przeniesiona do swojego własnego pokoju, na oddziale psychiatrycznym.
- Aha. Spoko – mruknęłam.
- Wyniki badań krwi, Valerie Hayley Humphrey-Payne – mruknęła pielęgniarka, wchodząc do sali. – Wszystko w normie, ale dziwi mnie jedna rzecz… - pokazała Jeremy’mu kartkę z wynikami, a on pokręcił głową.
- Wiesz, że jesteś w trzecim miesiącu ciąży?

____________________________________________________________
BUM BICZES! Znowu kończę w tak zaiście zajebistym momencie. Cholera, mam tylko 2 rozdziały do przodu napisane, muszę dupą ruszyć i w weekend coś sklecić ;o
Aha, no i założyłam nowy blog, kryminalną historię z One Direction... w FBI! ;) x
Będę go pisać raczej po zakończeniu tego opowiadania, ale prolog już jest, więc zapraszam do komentowania ;)
http://fbi-direction.blogspot.com/

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

@MargaaStyles xx